wtorek, 18 maja 2010

Chateau Belle Rose 1974

WYBITNE, 172 PLN
Pomiędzy opiniami, że wino to po prostu sfermentowany sok z winogron, a stanowiskiem, że wino jest sztuką, jest delikatnie mówiąc przepaść. Ja zachowuję się dość schizofrenicznie. Z reguły wino ma mi dawać po prostu radość, smakować, czasem czymś zaskoczyć. Ale od zwykłych doznań organoleptycznych ważniejsze jednak są emocje. A tych wino oraz kontekst w jakim powstało potrafi wywołać aż nadmiar. Jednym z powszechniejszych fetyszy winiarskich jest picie trunku ze swojego rocznika. Nieważne czy dobre czy niedobre, białe czy czerwone, ważne że jesteśmy rówieśnikami. Że kiedy na krzewie winorośli pojawiały się listki mi zaczynały wyrastać paznokcie. Kiedy rozpoczęło się kwitnienie ja zaczynałem kopać, a gdy nadszedł czas zbiorów ja zaczynałem ustawiać się główką na dół.
Prawda jest taka, że tylko nieliczne wina znoszą długoletnie starzenie jako tako, a już zupełne wyjątki wraz z wiekiem szlachetnieją. Nie przeszkadza to jednak osobom pijącym wino okazjonalnie w poszukiwaniu win z rocznika urodzenia ich dziecka. Co najlepsze czynią to zwykle tuż po narodzinach pociechy skazując się na porażkę. Na sensowne wina należy zwykle poczekać dobrych kilka lat zanim pojawią się na rynku. Wtedy jednak zapał zwykle stygnie.
Choć sam nie jestem "rocznikowym fetyszystą", to jednak nie próbowałem oprzeć się pokusie wypicia wina równego mi wiekiem. I to wcale nie dlatego, że spodziewałem się wyjatkowych doznań. Zrobiłem to pomimo wszystko. Pomimo tego, że jest to naprawdę starusieńkie wino i nie wiadomo co w nim siedzi. Pomimo zgodnych opinii, że niewiele roczników było równie beznadziejnych w Bordeaux jak właśnie '74. Oraz pomimo tego, że za wydane pieniądze dostałbym pewniaka, jakieś wino ocierające się o wielkość. Spodziewając się, że w butelce jest co najwyżej ocet z osadem nie mogłem zawieść się negatywnie. Oczekiwałem od niego wyłącznie emocji. Jakież było moje zdziwienie gdy wino okazało się rewelacyjne. Po prostu bajka, z pewnością jedno z lepszych jakie piłem kiedykolwiek. I to niezależnie od kontekstu związanego z wiekiem. Prawda jest taka, że wobec niego byłem nieco bardziej niż zwykle uważny. Odpowiednie podanie, skupienie się na szczegółach, nie popijałem nim po prostu jedzenia; choćby z racji wieku zasługiwało na szacunek.
Gdy po nalaniu wina do kieliszka z niemałym zaskoczeniem zorientowałem się, że nie tylko nie jest popsute, ale jest wręcz pyszne, zacząłem przyglądać się bliżej rówieśnikowi. To co najbardziej rzuciło się w oczy to podobieństwo do dojrzałego Barolo bądź Barbaresco. Siłą rzeczy musiałem porównywać do tego co znam, naprawdę starych bordosów chyba nie piłem. Dominowały w nim nuty wiśniowe i jeżynowe bardzo ładnie ułozone. Całość sprawiała wrażenie elegancji, ale takiej starczej, zasuszonej. Piło się je powoluteńku nie tylko z racji respektu, ale po prostu nie było to wino łatwe dla podniebienia. Wystarczyło jednak połączyć je z serkiem ( tym razem Lagrein - namaczany właśnie w tej odmianie ) i nagle wino odzyskało młodość. Zrobiło się tłuste, pełne, szczodre. Nie pamiętam kiedy butelka wina sprawiła mi ostatnio aż tyle radości. Połączenie pozytywnych emocji z doznaniami zmysłowymi na najwyższym poziomie.Okazuje się, że 1974 był świetnym rocznikiem nie tylko dla ludzi:-) , ale wbrew opiniom krytyków, również dla niektórych win.

czwartek, 13 maja 2010

2 młode wina

2 młode wina to kontynuacja świetnej, bezpretensjonalnej czeskiej komedii Młode wino ( Bobule ). Pierwsza część zaskakiwała świeżością, luzem i ogólnie rzecz ujmując pochwałą prostego życia morawskich winiarzy. Zwróciła uwagę wielu na wina morawskie i piękne krajobrazy. Złośliwi mówili nawet, że jest to pocztówka Moraw opakowana w film. Ponieważ pierwsza część odniosła sukces frekwencyjny postanowiono nakręcić drugą. Nie spodziewałem się zobaczyć czegoś lepszego niż w pierwszej odsłonie, wszak kontynuacje z reguły są cieniem pierwowzoru. Niestety film 2 młode wina nie jest cieniem, ani nawet cieniem cienia. Takiej słabizny nie widziałem dawno. Pierwszy raz zaśmiałem się na tej podobno komedii po pół godzinie. Uczciwie trzeba przyznać, że potem było nieco lepiej, ale wciąż poniżej jakiegokolwiek poziomu. Fabuła niespójna, gagi ( poza jednym ) nieśmieszne, nuda. Ponadto część aktorów sprawiała wrażenie jakby grała w tym filmie za karę. Niestety najbardziej to dotyczy pięknej Terezy Voriskovej grającej Klarkę. W filmie wciąz przewija się wątek tworzenia wina słomkowego będącego dumą czeskich winiarzy, film 2 młode wina raczej będzie powodem do wstydu dla tamtejszych filmowców. Kto obejrzał pierwszą część niech sobie odpuści ten film, bo tylko będzie miał niesmak jak po zepsutym winie.

poniedziałek, 10 maja 2010

Profanacja skrzynek po winie

Co robi normalny człowiek gdy brakuje mu miejsca na schowanie różnych potrzebnych drobiazgów? Zazwyczaj udaje się do IKEI, kupuje szafkę powiedzmy Aspelund za jedyne 299,99 PLN, skręca ją w 5 minut, klnie, że nic nie pasuje, rozkręca, czyta instrukcję montażu i skręca ponownie ciesząc się, że tym razem się udało.
A co w sytuacji braku schowków robi winomaniak czyli powiedzmy ja? Idzie do swojego ulubionego sklepu z winami i kupuje skrzynkę Corton od Latoure’a po 360 PLN za butelkę, skrzynkę Sauternes Chateau l’Hermitage po 129 PLN za butelkę i skrzynkę Maquehua po jedyne 70 PLN za butelkę. Do tego trochę desek, śrubek, prowadnic, uchwytów za dodatkowe 60 PLN. Potem trzeba zawartość skrzynek szybciutko opróżnić, co może być najprzyjemniejszą częścią procesu twórczego. Następnie mając w pamięci koszmar dzieciństwa czyli programy Adama Słodowego "Zrób to sam" zaczyna zmagać się z materią drewna. Pan Słodowy w kluczowych momentach, gdy trzeba było coś połączyć z czymś innym, zwykł wyjmować gotowca spod stołu mówiąc z uśmiechem, że akurat to sobie przygotował wcześniej. Wtedy w mojej dziecięcej główce narodziło się uczucie bycia stolarskim nieudacznikiem, które towarzyszy mi po dziś dzień. Walcząc ze swoimi kompleksami spróbowałem jednak zbić te kilka desek i jakoś zjednoczyć szuflady powstałe z pustych skrzynek po winie. Chciałbym napisać, że zajęło mi to tyle co skręcenie szafki z IKEI. Prawda jest taka, że upłynął czas potrzebny do wysuszenia dwóch winnych butelek. O ilości przekleństw nie wspomnę, bo chyba nie wypada. Efekt końcowy jest taki, że całość nie jest dobrze spasowana, szuflady chodzą jak im się podoba ( najlepiej działa środkowa, ale to pewnie dlatego, że Latour był najdroższym winem ). Podsumowując trzeba uczciwie przyznać, że wydając kosmiczne 3414PLN możemy mieć rozlatującą się szafkę nocną, która pewnie wkrótce i tak wyląduje w piwnicy. Wiem, nie jest tak słitaśna jak Aspelund i chyba nie nadaje się jako wyzwanie rzucone Adamowi Słodowemu, ale co tam, przynajmniej jest niepowtarzalna. Jeśli ktoś skręci wszystkie śruby równie krzywo jak ja, to ma u mnie...oczywiście skrzynkę wina.

P.S. Oczywiście, istnieje wersja, w której wysępimy w zaprzyjaźnionej winiarni kilka skrzynek i wtedy koszta spadają diametralnie do jedynych sześciu dyszek, dwóch wypitych win i materiałów opatrunkowych:-)

niedziela, 9 maja 2010

Domaine Saint-Remy Gewurztraminer Selection de Grains Nobles 2005

WYŚMIENITE, OK. 140 PLN
Selection de Grains Nobles to prawdziwa arystokracja wśród win alzackich. Nic w tym zresztą dziwnego. Powstają one z mocno dojrzałych winogron, na dodatek pokrytych szlachetną pleśnią. Wszędzie na świecie takie wina są w cenie, czy to Sauternes czy Tokaj Aszu. I tu właśnie pojawia się mój dylemat. O ile Sauternów oraz Aszu trochę w życiu wypiłem to z SGN dooświadczenia mam ubogie, a mówiąc szczerze, to nie wiem czy je piłem kiedykolwiek. Siłą rzeczy porównuję więc wypite wino do trunków z zupełnie innych regionów, a nie do win robionych przez innych alzackich winiarzy. I przyznać trzeba, że na tle innych "zapleśniałych" win SGN wypada co najwyżej przyzwoicie. Fajne nuty wrzosów, miodu, dojrzałego jabłka i chyba gruszki. Co dziwne nie jest łatwo rozpoznać, że zrobiono je z Gewurza, dla jednych będzie to atut, dla innych mankament. Wino jest oczywiście przecudne, ciężko oderwać się od wąchania. Ale szczerze mówiąc przy takiej cenie należy się spodziewać większych fajerwerków. Za 140 PLN można kupić znacznie bardziej zniewalającego Tokaja Aszu i w tej sytuacji bym się chyba skłaniał ku winu Bratanków.

piątek, 7 maja 2010

Binz+Bratt Pinot Noir Cabernet Sauvignon

SMACZNE+, 39 PLN
Nieczęsto te naprawdę dobre smaki odkrywają się przed nami za pierwszym razem. Oczywiście można iść na łatwiznę i próbować tylko potraw smakujących od pierwszego wejrzenia. Tyle, że wtedy łatwo się zatrzymać na dziecięcym poziomie umiłowania słodyczy i Coca Coli. Najprzyjemniejsze, uzależniające na całe życie smaki są schowane. Kawa się chowa za gorzkością, piwo za goryczką, papryka za nadmierną ostrością. Ze szczepów winogron w chowanego lubi bawić się Pinot Noir. Ukrywa swoje wdzięki za maską aromatów obory, sierści, kota i czego tam chcecie jeszcze. Nie wierzę, absolutnie nie wierzę, że komuś Pinot posmakował za pierwszym razem. Można oczywiście ćwiczyć się w cierpliwości i próbować mozolnie przekonać się do tych win i tę drogę zdecydowanie polecam. Można też pójść drogą prostszą, którą obrali producenci opisywanego dziś wina. Aby przyzwyczaić klienta do specyfiki Pinota nieco schowali go dodając pewną ilość Cabernet Sauvignon. I udało im się to nad wyraz dobrze. Cieniuteńka barwa została nieco podkręcona, kruchości dodano ciała, a smrodliwe aromaty wyczuwa się dopiero przy głębszym niuchaniu. Choć dokładne proporcje nie są mi znane, to bez wątpienia Cabernet jest tu jednak w mniejszości. Na tyle jednak silnej i ułatwiającej odbiór podstawowego szczepu by można było nazwać to wino Pinotem dla początkujących. Ponadto wino pije się nad wyraz dobrze, bez nudy, z chęcią powtórzenia tej samej butli. Sprawia miłe wrażenie "mokrości". Zdecydowanie warto je kupić, zwłaszcza biorąc pod uwagę rozsądną cenę.

środa, 5 maja 2010

Domaine Saint-Remy Gewurztraminer Vieilles Vignes 2008

WYŚMIENITE-, 49 PLN
Ostatnio na moim blogu tylko kurz i pajęczyny. Pora to zmienić tym bardziej, że win pić wcale nie przestałem, wręcz przeciwnie. Dziś na warsztat wziąłem szczep, który nie zawodzi niemal nigdy. Może czasem, przy małym sercu winiarza, wyjść wino mierne, ale naprawdę słabe to rzadkość. Gewurztraminery, zwłaszcza w ich alzackiej odsłonie, oceniam zakładając, że solidną trójkę z plusem mają niejako z definicji. Zwykle jest to kombinacja aromatów liczi z płatkami róż, a wszystko okraszone sporą zawartością alkoholu i niemałym cukrem. Tymczasem w próbowanym przeze mnie ostatnio winie nie znalazłem ( a naprawdę szukałem ) nawet odrobinki liczi ( może zapomnieli dodać...). Za to nad wyraz solidnie zadbano o aromaty różane. Właściwie to wyglądało jakby ktoś zrobił wino nie z winogron, ale z owoców dzikiej róży. Niewykluczone, że walcząc z kryzysem wykorzystano krzewy róży rosnące na początku kazdego rzędu winorośli. Teoretycznie mają ostrzegać przed zblizającymi się choróbskami, ale w sumie to aż żal ich nie wykorzystać.
A tak na poważnie, to Gewurz ów jest winem przepięknie ułożonym, eleganckim, a zarazem łatwym w odbiorze. Nie ma nadmiernej ilości cukru ( dokładnie nie wiem ile, bo producent na swoim www się nie chwali ), jest tyle żeby w sam raz miło połaskotać podniebienie. Z pleśniakami łączy się bardzo pierwsza klasa. Po pierwszym kieliszku, a nawet butelce nie nudzi się nic a nic. Szczep raczej jesienny, ale w mokrym maju sprawdził się wybornie.