czwartek, 25 października 2012

Napowietrzacz VACU VIN

ŚWIETNE, 47 PLN
Napowietrzacz, zwany również aeratorem, ma nas ratować w sytuacjach gdy nie mamy czasu bądź chęci na dekantację wina. Napowietrzaczy jest całe mnóstwo, tańsze i droższe, ładniejsze i brzydsze. Podstawowe pytanie brzmi jednak czy są skuteczne? Bawię się ostatnio aeratorem z firmy VACU VIN i widzę, że to naprawdę działa. Aby uniknąć autosugestii poprosiłem Żonę o pomoc w teście. Nalała mi to samo wino do identycznych kieliszków, jeden zwyczajnie, a drugi z napowietrzaczem. Różnica w smaku, a jeszcze bardziej w zapachu była tak ewidentna, że nawet ja rozpoznałem właściwie próbki. Wino napowietrzone było ... dobrze napowietrzone:) W porównaniu ze ściśniętą "normalną" próbką smakowało o 1/3 lepiej. Powtórzenie na innych winach dało taki sam efekt. Wygląda na to, że jednorazowa inwestycja zwraca się już po jednej - dwóch butelkach.
Aerator VACU VIN ma jednak i swoje wady. Zasadnicza to wygląd. Tego nie da się postawić na stole, żeby nie wzbudzać co najmniej uśmiechów. Paskudny, kojarzący się z jednej strony z szufelką, a z drugiej ze szpitalnym basenem. Do tego jeszcze ten biały kolor. Wioska i tyle. Drugą niedoskonałością jest uszczelka nie pasująca do wszystkich szyjek. Bardzo, ale to bardzo łatwo może aerator wypaść i zalać wszystko wokół. Przyznam, że napełnianie kieliszków nad zlewem odbiera mi sporą część frajdy.
Niemniej jeśli ktoś trafi na ten bądź inny napowietrzacz, to zdecydowanie polecam zakup. Jeden z użyteczniejszych drobiazgów. Choć karafka to zdecydowanie nie jest.

środa, 17 października 2012

Vouvray Lieuidit Les Forses d'Hareng 2006

WYŚMIENITE, 49 PLN
Mam ostatnio pod górę z Winnymi Wtorkami. Pora choć trochę ruszyć się, bo jeszcze, nie daj Boże, zostanę karnie wywalony z tej fajnej inicjatywy. Tym razem tematem WW jest VOUVRAY. Wybrała je Ilona prowadząca bardzo dobrego bloga gdzieś w dalekim kraju. Widać, że Winne Wtorki robią się popularne. Chodzą słuchy, że wkrótce dołączą do nas Jancis Robinson i Andrew Jefford :)
Wróćmy jednak do Vouvray. Ta nadloarska apelacja jest przez nas ciut zapomniana, a wielka szkoda. Wybór win z Vouvray w większości sklepów, nie rzuca na kolana. W sumie trudno się dziwić. Wina kochane przez winopisarzy, ale niestety jeszcze nie poznane przez klientów. Na razie. Vouvray to prawdziwa WHITE POWER, czerwieni tu nie uświadczysz. Niby tylko biało, ale odcieni bieli jest więcej niż kolorów śniegu. Jest słodko, jest z bąblem, jest i wytrawnie. Wspólnym mianownikiem jest grono chenin blanc. Winiarze z RPA ( sorki za to white power ) mogą się uczyć od nadloarczyków co z chenin blanc można wyprawiać. Te z RPA bywają dobre, ale zazwyczaj są zwyczajnie nudne.
Mi trafiło się zupełnie nienudne Vouvray nazywane półwytrawnym, a ocierające się niemal o półsłodycz. Wino wypiłem z jeszcze mniej doświadczonymi ode mnie w winach kobietami - siostrą i siostrzenicą. Powiem krótko, były uwiedzione. Wino piliśmy jedząc gąskę. To jest generalnie taki trend, żeby dawać słodycze do dania głównego. Mnie to przekonuje średnio, ale w tym przypadku trafione w dychę. Wrzosowe, krzemowe, miodowe. Starsze niż ja, a wciąż żywe. Bombeczka. Chyba dam się przekonać do tych słodkości. Schabik z Maderą, Aszu z kaczką czy Marsala z kraszonymi ziemniakami, może być ciekawie.
Nie piłem Vouvray sam:
Ilona piła dyletancko
Kuba musiał się nabiegać
Jougleur składa poważne deklaracje
Blurppp pił totalną klasykę

piątek, 5 października 2012

Moje pierwsze wino czyli patologia w rodzinie

Unikam wrzucania na ten pijacki blog notek o charakterze nadmiernie osobistym. Dziś będzie inaczej, bo i sytuacja jest szczególna. Dziś mija okrągła rocznica rozpoczęcia mojej przygody z winem.
Część z Was pewnie słyszała jakimi byliście słodkimi dziećmi do czasu aż wpadliście w złe towarzystwo/poszliście do gimnazjum/ożeniliście się/zbyt szybko wzbogaciliście się czy cokolwiek innego. Ja również byłem słodką pociechą do 5-ego października 1982 roku. Tego dnia spróbowałem wina po raz pierwszy w życiu i już nic nie było tak samo.
Większy podał, mniejszy wypił.

5-ego października mój, starszy o 10 lat, brat świętował swoją 18-tkę. Jak łatwo wyliczyć ja miałem wtedy lat zaledwie 8. Imprezka miała przebieg bardzo stonowany. Nie dość, że inne czasy, to jeszcze Stan Wojenny. Mimo wszystko nasza Mama zostawiła mieszkanie młodzieży, a ze mną poszła na cały wieczór do Cioci. Ciocia jednak ostro Mamę nastraszyła mówiąc, że młodzi zrobią z domu nie wiadomo jaki chlew. Padł pomysł by małego ( w sensie mnie ) podesłać w charakterze szpiega. Mama znała swoich synów. Tuż przed moim powrotem do domu ostrzegła: Brat da Ci wino i powie "Teraz mały jeśli powiesz co my tu robiliśmy, to ja powiem Matce, że piłeś wino". W kilka minut po powrocie Brat wlał mi całą szklankę wina i dał do wypicia. Chcąc zaimponować Jemu i Jego kumplom wypiłem duszkiem. Zaraz po przełknięciu usłyszałem "Teraz mały jeśli powiesz co my tu robiliśmy, to ja powiem Matce, że piłeś wino":) Serio, tak było. Wino mnie nie upiło, nie rozweseliło, nie zmieniło. Wypiłem je jak kompot. Od tego czasu podświadomie wiedziałem, że mam mocną głowę. Moje pierwsze wino nie było Kadarką ani Sophią. Było to wino domowe zrobione przez mojego Ojca. Podejrzewam, że, jak zazwyczaj, była to mieszanka winogron, porzeczek i jeżyn. Dziś rano zadzwoniłem do Brata chcąc się upewnić co to było. Nie pamięta, ale jest przekonany, że było na poziomie alpagi. No cóż... Mnie i tak wciągnęło i trzyma do dziś.
Niemądrzy rodzice czy durni bracia robią sobie czasem podobne żarty z dzieci. Ludzie pomyślcie trochę! Im więcej takich nierozsądnych osób podających alkohol maleństwom, tym więcej będzie grafomańskich blogerów winiarskich. Jeden starczy.
Piję wino od 30 lat. Dół...

wtorek, 2 października 2012

Nie oceniaj wina po etykiecie czyli Jacob's Creek idzie bardzo szeroko.

Zagadkowy mail, tajemnicza przesyłka, spotkanie w podziemiu i degustacja w ciemno. Brzmi jakbym chciał opowiedzieć film lub co najmniej sen, ale wszystko zdarzyło się naprawdę.
Pierwszy był mail. Napisany z dziwacznego, nieznanego mi, adresu. Czcionka niemal nie dawała się odczytać. Zwykle w podobnych mailach namawiają mnie do kupna Viagry albo zalogowania się na podejrzanych stronach. List podpisał THE LABEL PROJECT i po nitce do kłębka udało mi się zobaczyć, że nie wygląda to ani na sprzedawców Viagry, ani na wyłudzaczy adresów. W mailu zaproponowano mi udział w degustacji w ciemno win australijskich. Choć do degustacji w ciemno mam stosunek ambiwalentny, zgodziłem się i udostępniłem swoje dane.
Kilka dni później otrzymałem książkę Umberto Eco Cmentarz w Pradze oraz regulamin całej zabawy. Ta najlepiej sprzedające się w Polsce książka, ze słabą dość okładką, miała nawiązywać do przesłania całej zabawy - NIE OCENIAJ WINA PO ETYKIECIE. Zrobiło się ciekawie.
W ubiegły piątek nastąpiła kulminacja zabawy. W podziemiach hotelu Le Regina organizatorzy przeprowadzili degustację w ciemno trzech win australijskich. Wcześniej prelekcję, otwierającą nam oczy na wiele spraw, poprowadził Tomasz Kolecki-Majewicz. W zabawie uczestniczyły trzy blogerki kulinarne i troje blogujących o winie. Degustacja okazała się taka w ćwierć ciemno. Etykiet rzeczywiście nie widzieliśmy. Dostaliśmy jednak cały wachlarz podpowiedzi mający nam podsunąć na myśl zarówno szczep, jak również region powstania wina. Podpowiedzi okazały się na tyle użyteczne, że udało mi się odgadnąć, że piliśmy Chardonnay z Adelaide, Shiraza z Barossy i Cabernet z Coonawary. Potem poczęstowano nas obiadem, którego długo nie zapomnę. Było naprawdę na bogato. Korzystając z okazji jeszcze raz dziękuję koleżankom, które pozwoliły mi podojadać swoje antrykoty. Ostatnio, przy innej okazji, usłyszałem, że mam chyba trzy żołądki - coś w tym jest :)

Wciąż jednak nie mieliśmy pewności czy trafiliśmy dobrze. Wczoraj doszła do mnie paczka z próbowanymi wcześniej winami, ale już normalnie z etykietami. Wina okazały się należeć do linii Reserve firmy Jacob's Creek. I wszystko okazało się jasne. Przede wszystkim rozmach i profesjonalizm przedsięwzięcia. Projekt The Label Project objął kawał świata i wciągnął do zabawy całe mnóstwo blogerów. Myślę, że skoordynowanie całości i utrzymanie sekretu było sporym wyzwaniem.
Drugą sprawą jest chęć odświeżenia marki. Jacob's Creek to wina podobne do filmów Olafa Lubaszenki. Krytycy za nimi nie przepadają, a normalni ludzie kochają. Rozmawiałem niedawno z koleżanką o J.C. i powiedziała mi, że to są dla niej takie wina ostatniej szansy. Obecne bardzo szeroko, niemal w każdym sklepie osiedlowym. Przyzwoita jakość gwarantowana choć, co tu udawać, tyłka nie urywają.
Przyznam, że do czasu degustacji nie miałem pojęcia, że Jacob's Creek robi również wina ambitniejsze. Nie wiem czy bym po nie sięgnął. Jednak spora popularność marki raczej by mnie zniechęcała niż odwrotnie. Dopiero jednak ślepa próba wyzwoliła mnie z myślenia stereotypowego. Spodziewam się, że to był właśnie główny cel tej globalnej akcji. Można powtórzyć ( ocierając się z deka o kicz ) za lisem z Małego Księcia, że "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".
Degustowanym winom poświęcę osobny post. Osoby zainteresowane projektem odsyłam na ich stronkę.
Dodam jeszcze, że główną nagrodą w konkursie jest wyjazd do Australii, czyli bajka! Rozstrzygnięcie wkrótce, mam swoich faworytów. Wyniki wrzucę tutaj więc warto śledzić bloga.
Mariusz również tam ze mną był i te same wina pił.