Pomiędzy opiniami, że wino to po prostu sfermentowany sok z winogron, a stanowiskiem, że wino jest sztuką, jest delikatnie mówiąc przepaść. Ja zachowuję się dość schizofrenicznie. Z reguły wino ma mi dawać po prostu radość, smakować, czasem czymś zaskoczyć. Ale od zwykłych doznań organoleptycznych ważniejsze jednak są emocje. A tych wino oraz kontekst w jakim powstało potrafi wywołać aż nadmiar. Jednym z powszechniejszych fetyszy winiarskich jest picie trunku ze swojego rocznika. Nieważne czy dobre czy niedobre, białe czy czerwone, ważne że jesteśmy rówieśnikami. Że kiedy na krzewie winorośli pojawiały się listki mi zaczynały wyrastać paznokcie. Kiedy rozpoczęło się kwitnienie ja zaczynałem kopać, a gdy nadszedł czas zbiorów ja zaczynałem ustawiać się główką na dół.
Prawda jest taka, że tylko nieliczne wina znoszą długoletnie starzenie jako tako, a już zupełne wyjątki wraz z wiekiem szlachetnieją. Nie przeszkadza to jednak osobom pijącym wino okazjonalnie w poszukiwaniu win z rocznika urodzenia ich dziecka. Co najlepsze czynią to zwykle tuż po narodzinach pociechy skazując się na porażkę. Na sensowne wina należy zwykle poczekać dobrych kilka lat zanim pojawią się na rynku. Wtedy jednak zapał zwykle stygnie.
Choć sam nie jestem "rocznikowym fetyszystą", to jednak nie próbowałem oprzeć się pokusie wypicia wina równego mi wiekiem. I to wcale nie dlatego, że spodziewałem się wyjatkowych doznań. Zrobiłem to pomimo wszystko. Pomimo tego, że jest to naprawdę starusieńkie wino i nie wiadomo
co w nim siedzi. Pomimo zgodnych opinii, że niewiele roczników było równie beznadziejnych w Bordeaux jak właśnie '74. Oraz pomimo tego, że za wydane pieniądze dostałbym pewniaka, jakieś wino ocierające się o wielkość. Spodziewając się, że w butelce jest co najwyżej ocet z osadem nie mogłem zawieść się negatywnie. Oczekiwałem od niego wyłącznie emocji. Jakież było moje zdziwienie gdy wino okazało się rewelacyjne. Po prostu bajka, z pewnością jedno z lepszych jakie piłem kiedykolwiek. I to niezależnie od kontekstu związanego z wiekiem. Prawda jest taka, że wobec niego byłem nieco bardziej niż zwykle uważny. Odpowiednie podanie, skupienie się na szczegółach, nie popijałem nim po prostu jedzenia; choćby z racji wieku zasługiwało na szacunek.
Gdy po nalaniu wina do kieliszka z niemałym zaskoczeniem zorientowałem się, że nie tylko nie jest popsute, ale jest wręcz pyszne, zacząłem przyglądać się bliżej rówieśnikowi. To co najbardziej rzuciło się w oczy to podobieństwo do dojrzałego Barolo bądź Barbaresco. Siłą rzeczy musiałem porównywać do tego co znam, naprawdę starych bordosów chyba nie piłem. Dominowały w nim nuty wiśniowe i jeżynowe bardzo ładnie ułozone. Całość sprawiała wrażenie elegancji, ale takiej starczej, zasuszonej. Piło się je powoluteńku nie tylko z racji respektu, ale po prostu nie było to wino łatwe dla podniebienia. Wystarczyło jednak połączyć je z serkiem ( tym razem Lagrein - namaczany właśnie w tej odmianie ) i nagle wino odzyskało młodość. Zrobiło się tłuste, pełne, szczodre. Nie pamiętam kiedy butelka wina sprawiła mi ostatnio aż tyle radości. Połączenie pozytywnych emocji z doznaniami zmysłowymi na najwyższym poziomie.Okazuje się, że 1974 był świetnym rocznikiem nie tylko dla ludzi:-) , ale wbrew opiniom krytyków, również dla niektórych win.