niedziela, 28 marca 2010
Nepenthe Ithaca Chardonnay
sobota, 27 marca 2010
Soave Sant'Antonio
piątek, 26 marca 2010
Rubus
Kolejne, po Chaenomelesie, wino od Blahy. Twórca wina zaskoczył mnie po raz kolejny i obdarował za zupełną darmochę tą flaszeczką.
RUBUS jest winem nietypowym jak na domową produkcję. Przede wszystkim nie wyczułem w nim tej "domowości" win robionych przez babunię. Domyślam się, że nie było szaptalizowane, a jeśli juz to nie nadmiernie. Zawartość alkoholu raczej niska. Fantastyczne jest w nim to, że zostało przefermentowane do końca. Jedną z rzeczy, które mnie najbardziej rażą w winach domowych jest ich dosładzanie na siłę. W Rubusie tego nie spotkamy, jest normalnie wytrawne. Poza tym wino jest ujmująco czyste, klarowne, także nie perli się. Ponieważ powstało z malin i leśnych jeżyn łatwo domyślić się jakie aromaty będą w nim dominować. Nie wiem w jakich proporcjach mieszano owoce, ale malina jest wyraźnie schowana, na pierwszy plan wysuwa się jeżynka. Pachnie jednak nienachalnie, naturalnie elegancko. Oba te owocowe zapachy są częstymi gośćmi w "normalnych" winach gronowych, zatem wąchając Rubusa czułem się jak w domu. Inność wina rozpoczęła się dopiero w ustach. Pierwszy kieliszek nie smakował mi niemal wcale. Ale prawda jest taka, że nie umiałem wyzwolić się z porównywania do win gronowych. Ale jak się ułożyło na języku, jak już się z nim oswoiłem, było tylko lepiej. Delikatna krucha budowa plus silna owocowość. Dla mnie to jedna z przyjemniejszych kombinacji w winach czerwonych, zwłaszcza gdy za oknem robi się ciepło. Doskonałe gdy nie mamy ochoty zajadać steków. Pite w towarzystwie owoców doskonale dawało sobie radę. Jedyne czego mu ewidentnie brakuje to ciałko, ale w końcu winogrona muszą dawać jakąś przewagę:-)
Zaskakujące jest to, że Rubus jest o wiele lepszy i normalniejszy w smaku od licznych win polskich zrobionych z Ronda czy jeszcze bardziej wynalazkowych odmian.
Wielkie podziękowania dla Blahy za to wspaniałe doświadczenie!
niedziela, 21 marca 2010
Reklama Casillero del Diablo

No cóż, papier jest cierpliwy i każdą dyrdymałę przyjmie. Mnie to ani ziębi ani grzeje. Przyznać jednak muszę, że animowana wersja tej historyjki zrobiła na mnie spore wrażenie. Paluszki lizać. I stąd ten post.
A tak przy okazji. Miałem okazję spróbować niedawno temu Casillero del Diablo Reserva Privada, mieszanka Cabernet z Syrah. Ma się nijak do "zwykłego" Casillero. Pięknie zbudowane, gładziuteńkie na języku jak niemal Merlot jakiś, krągluteńkie jak... diabli. Spokojnie dałbym mu wysoką notę, ale spróbowałem niestety tylko tyci tyci i boję się przesadzić. Jak dane mi będzie wypić pełną butelkę, to z pewnością tu zagości.
środa, 17 marca 2010
California Dreaming Festival VI
Co zaś do win to fakty są takie, że nie samą Kalifornią żyje winiarska Ameryka i nie samymi Cabernetami i Zinfandlami żyje Kalifornia. Niestety podczas prezentacji nie było nam dane się o tym przekonać. Rozumiem rzecz jasna, że skoro była to degustacja win z Kalifornii to prezentowano wina kalifornijskie właśnie. Aczkolwiek przydałby się jakiś mały stoliczek gdzieś na uboczu, przy którym byłaby okazja spróbowania win z Oregonu, Waszyngtonu czy innej Florydy.
Co zaś do ubóstwa szczepów przedstawianych, to wypada współczuć naszym sojusznikom zza Oceanu. Jeśli chcesz wypić coś białego to proszę bardzo, mamy wszystko pod warunkiem, że będzie to Chardonnay. Pojawiło się kilka butelek z innych odmian, ale to chyba na zasadzie dowcipu. Jedno sensowne Pinot Grigio, kilka Rieslingów robiących obciach tej zacnej odmianie, jakiś niezły, ale dziwny Viognier i masakrycznie przerysowany Gewurztraminer. Z czerwienią było o niebo lepiej. Cabernet Sauvignon i Zinfandel to szczepy, które pokochały Kalifornię. Fajnie było popatrzeć jak różny może być Zinfandel, od przesadnie żywej owocowości, przez dojrzałą harmonię, po wina zabite zbytnim umiłowaniem amerykańskiej beczki.

czwartek, 11 marca 2010
Gambero Rosso w Warszawie

wtorek, 9 marca 2010
Wystawa win z regionu Veneto

8-ego marca, w Dzień Kobiet, w Hotelu Marriott odbyła sie wystawa win z regionu Veneto. Uważni Czytelnicy mojego bloga wiedzą, że nie ma regionu bliższego memu sercu niż Veneto właśnie. Nie bez powodu ostrzyłem sobie zęby na to spotkanie.
Spotkanie rozpoczęło seminarium prowadzone przez Wojciecha Bońkowskiego. Był to krótki przegląd wybranych win z głównych apelacji regionu połączony z degustacją. Zgrabnie poprowadzone, treściwie i na temat. I choć niczego nowego się nie dowiedziałem, to zdecydowanie warto było pójść na seminarium. Największą zaletą tego typu spotkań jest możliwosć spokojnego porobienia notatek i niespiesznego spróbowania win. Wszystko w ciszy i spokoju, w warunkach jakże różniących się od pozostałej części popołudnia.
Po zakończeniu seminarium zaczęła się degustacja, która przebiegała w sposób standardowy. Najpierw pojawiło się trochę osób z branży naprawdę zainteresowanych możliwoscią bezpośredniego porozmawiania z winiarzami. Następnie doszło jeszcze więcej osób z okolic branży zainteresowanych wyłuskiwaniem co lepszych win. A pod koniec miała miejsce typowa dla bezpłatnych degustacji nawałnica osób przypadkowych, których łączyła chęć znalezienia "winka półsłodkiego, a jak nie ma to obojętnie jakiegoś innego". Spragnionych zbiegło się na tyle sporo, że część winiarzy pochowała swoje najlepsze wina przed publiką, a jeden nawet demonstracyjnie zamknął swoje stanowisko i poszedł zwiedzać Warszawę.
Pomijając jednak przewidywalne okoliczności, sam pomysł prezentacji win z całego Veneto uważam niestety za chybiony. Region jest trochę ofiarą własnego sukcesu. Jest tu tak wiele doskonałych siedlisk, taka różnorodność odmian, tak ciekawe sposoby produkcji, że nie sposób tego wszystkiego ogarnąć jednego dnia. Niezwykle interesująco prezentowały się wina z okolic Vicenzy, Gambellary, Piacenzy, a Piave D.O.C. było dla mnie odkryciem dnia. Niestety wszystkie te wina nie miały szans zabłysnąć na tle win z Valoplicelli na czele z Amarone ( w sumie nie dziwię się ). Sam idąc na degustację zastanawiałem się tylko nad tym ilu różnych Amarone skosztuję. Widziałem, że całkiem sporo osób ( jeśli nie większość ) nastawienie miała podobne. Było to wielkim wyróżnieniem dla ukochanego przeze mnie wina, ale daleko krzywdzące dla win pozostałych. Wyglądało to tak jakby wina prostsze ( ale wciąż dobre ) były karane przez swojego większego i sławniejszego sąsiada. Pozostawały w cieniu Amarone jak nie przymierzając
Ciechanów żyje w cieniu Warszawy. Nie jest niczyją winą, że podczas takich spotkań chce się spróbować win najlepszych, najsłynniejszych. Myślę, że nie warto walczyć z ludzką naturą. Znacznie lepszym pomysłem byłoby zorganizowanie prezentacji, na której byłyby przedstawione jedynie wina centralnego i wschodniego Veneto. Z pewnością na to zasługują. A ja ze swej strony poświęcę w najbliższym czasie jedną czy dwie notki winom z Piave.
wtorek, 2 marca 2010
Branca Menta
Branca Menta to świeższa wersja słynnego digestivu Fernet Branca. Branca Menta składa się z jakiegoś miliona ziół, a wszystko jest okraszone oczywiście tytułową miętą. Nie mam pojęcia jak udało się Włochom w harmonijny sposób połączyć tyle żywiołow. Branca Menta jest zarówno nieprzeciętnie gorzka jak i słodka, do tego dzięki mięcie naprawdę orzeźwia. Ten brązowy likier można pić na dziesiątki sposobów, ale najlepszy i tak jest czysty lub po prostu z lodem. Ewentualnie można dodać kilka kropel wody, podobnie jak się robi czasem z whisky.
Jak większość ziołopochodnych wynalazków niewielu osobom smakuje przy pierwszym podejściu. Ale od drugiego, trzeciego razu ciężko się od niego uwolnić.
Picie mocnych likierów różni się zasadniczo od picia innych mocnych alkoholi. O ile w wypadku wódki, whisky czy rumu można bez kłopotu osuszyć całą butelczynę przez jeden wieczór, o tyle mocnego likieru da się wypić nie więcej niż jedną, dwie porcje. Chcąc, nie chcąc wychodzi ekonomicznie i elegancko.