poniedziałek, 25 maja 2009

Święto Wina w Janowcu


W sobotę odbyło się Święto Wina w Janowcu. Było więcej niż sympatycznie. Bardzo podobnie jak na tego typu imprezach w krajach zachodniej Europy. Recepta na takie spotkanie jest prosta, ciekawe, niewielkie miasteczko i temat przewodni. Może to być święto dyni, dzień wikliny czy konkurs na największy latawiec. Treść jest oczywiście istotna, ale atmosfera dobrej zabawy i odświętności chyba jeszcze ważniejsza. W Janowcu pretekstem do świętowania i promowania regionu okazały się wina lokalne. A miasteczko warto promować ze wszech miar! Janowiec jest prześliczny i wyjątkowo malowniczo położony. Widok na dolinę Wisły z usytuowanego na górze Zamku to gotowa pocztówka. Ze wstydem przyznam, że byłem tam po raz pierwszy. Być może Janowca nie da się traktować jako alternatywy dla sąsiedniego Kazimierza Dolnego, ale jako zgrabne dopełnienie jak najbardziej.
Święto Wina jest organizowane przez Stowarzyszenie Winiarzy Małopolskiego Przełomu Wisły. Region ten nie ma za sobą takiej bazy jak Podkarpacie czy też okolice Zielonej Góry, ale ma niewątpliwą przewagę w postaci urzekających krajobrazów.
Święto rozpoczęło się Mszą Świętą w intencji winiarzy. Następnie korowód winiarzy przeszedł z centrum miasteczka do ruin przepięknego zamku. Nie obyło się bez dramatyzmu. Konie ciągnące wóz z winem tak się wystraszyły dźwięków orkiestry, że spłoszone uderzyły w słup. Kolejny raz się okazało, że jest w orkiestrach dętych jakaś siła. Po dotarciu na miejsce rozpoczęło się próbowaniu owoców pracy winiarzy. Ale zanim napiszę dwa słowa o winach, zacznę małym wprowadzeniem. Otóż zdecydowana większośc winnic powstała 2-3 lata temu. Oznacza to nie tylko, że winiarze nie mogli jeszcze zdobyć niezbędnego doświadczenia, ale przede wszystkim, że z tak młodych krzewów wielkie wina nie mają prawa powstać. Dodatkowo nie pomogły warunki pogodowe, rocznik 2008 zostanie zapamiętany przez winiarzy jako niekończące się pasmo deszczu. Grona po prostu nie miały kiedy dojrzeć, trzeba na to brać sporą poprawkę. W rezultacie niemal wszystkie wina musiały być szaptalizowane.
I ostatnia, niestety najważniejsza, rzecz budząca niepokój przy próbach oceny polskich win. Większość winiarzy ma bardzo ograniczone zaufanie do winorośli właściwej i raczej uprawia przeróżne krzyzówki. Wina z nich powstające, nawet w najlepszych winiarskich regionach, nie są w stanie konkurować z tymi pochodzącymi z Vitis vinifera.
Nie będę pisał o spróbowanych i bardzo szybko wyplutych, zupełnie nieudanych winach, bo ze względu na to co napisałem wyżej, nieładnie byłoby kopać leżącego. Skupmy się na pozytywach.

Próbowania win czerwonych odradzali sami ich twórcy, zasmuceni wspomnianym przeze mnie deszczowym wrześniem 2008. Ja mimo to, przebrnąłem przez wszystkie i zdecydowanie chciałbym wyróżnić Rondo z winnicy Mały Młynek. Było klasycznie, jak na Rondo przystało, wyraźnie owocowe z charakterystyczną nutą pieprzu. Poza tym w przeciwieństwie do innych prezentowanych win z tej odmiany było ładnie zbudowane, z całkiem tęgawym ciałkiem. Wino, które już teraz bez wstydu można postawić na stole.
Z najbardziej znanej w regionie winnicy Pańska Góra zasmakowało mi wino o nazwie kojarzącej się raczej z filmami dla bardzo dorosłych - XXX 2008 to mieszanka Hibernala i Muszkatu. Na uznanie zasługuje fakt, że nie było szaptalizowane, a mimo to osiągnęło 12% alkoholu. Muszkat pachniał eleganckimi, słodkimi perfumami, czyli z grubsza tak jak powinien. Niemniej dysproporcja pomiędzy nosem a ustami jest zbyt wielka. Naprawdę nie jest lekko przebić się przez taką kwasowość.
Ale największe wrażenie zrobiła na mnie Winnica Słowicza. I to nawet nie ze względu na prezentowane wina, ale raczej z powodu samoświadomości winiarzy. Spróbowałem dwóch ich win - Hibernala i Sibery. Hibernal był więcej niż przyzwoity z dającymi się zapamiętać nutami landrynkowymi. Sibera zaś nie przekonała mnie wcale, doceniam czystość i poprawne wykonanie tego wina, ale kwasowość była na poziomie cytryny. Tymczasem winiarze wolą właśnie swoją Siberę i mówią, że właśnie taki efekt chcieli osiągnąć. Za takie pójście troszkę pod prąd i nieschlebianie gustom powszechniejszym wielkie brawo. Jestem pewien, że dzięki swojemu nonkonformizmowi zrobią kiedyś wina wielkie.


Smutną wiadomością jest fakt, że zaden z wystawiających się winiarzy jeszcze nie dopełnił setek papierowych formalności i ich win na razie kupić nie możemy. A widząc entuzjazm zgromadzonych gości to naprawdę duża strata.
Nie mam wątpliwości, że za rok również wybiorę się do pięknego Janowca, żeby obserwować postępy winiarzy. A teraz życzę im lepszego 2009. Miejmy nadzieję, że dopomoże w tym Święty Urban - patron winiarzy, dziś 25 maja obchodzimy Jego święto. Na zdjęciu to ten z prawej:-)








I w ten sposób, niemal niepostrzeżenie udało nam się dobrnąć do końca postu nr 100!

2 komentarze:

Maciej Klimowicz pisze...

Gratuluję jubileuszu! Może to znak, że właśnie na polskie wino padło? :)

Białe nad czerwonym pisze...

Miejmy nadzieję, że znak dobry. Juz się nie mogę doczekać polskich półek w winnych sklepach