czwartek, 9 września 2010

Jaworek 2009


W końcu, daleko w tyle za innymi blogerami, udało mi się zabrać za białe wina od Jaworka z 2009 roku. Poziom ekscytacji bez porównania mniejszy niż w roku ubiegłym. To chyba dobrze, że powoli się oswajamy z polskimi winami i nie patrzymy na nie jak na różowe słonie. Po wypiciu nowego rocznika wrażenia mam co najmniej mieszane.Najpierw na warsztat wziąłem Pinot Gris. Jest to pyszne, pełne, tłuste wino z potężnymi 13-oma procentami alkoholu. Szczerze mówiąc to smakuje tak jakby ktoś w Miękini znudził się robieniem wina, wsiadł w auto, pojechał do Alzacji, kupił trochę wina luzem i zabutelkował je w Polsce. W sumie można to uznać za komplement. Bez dwóch zdań najlepsze z białych.
Riesling był wyjątkowo odległy od ubiegłorocznego silnie kwasowego. Zupełnie jakby właścicielowi winnicy opatrzyły się dowcipy z jego nazwiska Jaworek=Kwasiorek. Riesling z 2009 roku jest poprawny, może nawet smaczny, ale wyprany z emocji. Dla Wojciecha Bońkowskiego jest tu za mało cukru, dla mnie wręcz przeciwnie, ten Riesling jest przesłodzony. Ale nie to jest jego największym mankamentem, w winie po prostu zabrakło nut rieslingowych. Została łatwa w odbiorze, balkonowa oranżadka.
Jako ostatnie wino wypiłem Traminera. Fajne, aromatyczne z wyczuwalną dojrzałą gruszką i żółtym jabłkiem. Wyznawcy Gewurztraminerów mogą się jednak cokolwiek rozczarować, żadnych płatków róży czy innego liczi tu się nie znajdzie. Porządne wino, ale znów mi przeszkadzał, będący wspólną cechą wszystkich trzech win, cukier.
Cała trójka to wina bez wątpienia smaczne i warto po nie sięgnąć, ale poznęcajmy się i poszukajmy też minusów. Moim zdaniem winom zabrakło pazura. Pogoda roku 2009 była wyjątkowo korzystna dla polskich winiarzy. Można odnieść wrażenie, że w Miękini nie spodziewano się takiego daru losu. Powstały wina tak bezpieczne, że aż asekuranckie. W sam raz aby przekonać osoby obawiające się, że w Polsce wszystkie wina smakują jak sok z kiszonych ogórków, dla mnie to było nieco za mało. Drugim minusem są ceny. Za Pinot Gris musimy zapłacić 66 PLN, za Rieslinga 53, a za Traminera 46. Rozumiem, że jest wiele ( zbyt wiele ) czynników powodujących wysokie koszty produkcji wina w Polsce. Mam nadzieję, że w kolejnym roku zniknie z polskich win etykieta świeżości i tak skandalicznie wysokie ceny będą nie do utrzymania.

3 komentarze:

Wojciech Bońkowski pisze...

Witam i winszuję recenzji.
Co do cukru - jego zadanie jest jasne, ma równoważyć kwas który w tych winach podobnie jak w roczniku 2008 jest bardzo wysoki. Dlatego pozorne przesłodzenie jest w istocie trudnym tańcem na linie. (Co nie znaczy, że wynik tańca jest za każdym razem bez zarzutu).
A co do cen, podane przez Ciebie są częściowo spekulacyjne, ceny u producenta:
Pinot Gris 52 zł, Riesling 42 zł, Traminer 36 zł. Wciąż sporo, ale chyba już mniej "skandalicznie"?
Pozdrowienia!

Białe nad czerwonym pisze...

Witam serdecznie na blogu!
W kwestii cukru, to jednak wolałem żywsze wina z 2008. Mam jednak świadomość, że oprócz mnie jest jeszcze kilku innych klientów nie zawsze lubujących się w kwasowości na poziomie wyciśniętej limonki. Ewidentnie Winnica Jaworek odrobiła lekcje z zeszłego roku.
A ceny rzeczywiście nieco łatwiejsze do przełknięcia. Niemniej myślę ( mam nadzieję ), że to już ostatni rok sprzedaży polskich win za takie kosmiczne pieniądze.

Wojciech Bońkowski pisze...

>to już ostatni rok sprzedaży polskich win za takie kosmiczne pieniądze.

Oh chyba nie... Póki podaż jest mikroskopijna (poza Jaworkiem i Płochockimi przecież nie ma win polskich na takim poziomie) a na to wino degustacyjnie lub ciekawostkowo czeka kilkanaście tysięcy osób, cenę można kształtować w miarę dowolnie.
Nie zapominajmy też o kontekście - produkcja tych win sporo kosztuje w porównaniu do takich choćby Węgier, jest bardzo dużo odrzutów z produkcji, do butelek trafia niewielka część plonu - więc nie spodziewajmy się win po 20 zł za flaszkę. Wydaje mi się że 35-40 zł to jest rozsądna cena. 60 zł za Pinot Gris w sklepie - to już przesada, faktycznie.