czwartek, 19 listopada 2009

Czy Beaujolais Nouveau jest passé?

Nadszedł trzeci czwartek listopada. Jeszcze niedawno był to po prostu trzeci czwartek listopada. Potem "porobiło nam się" święto Beaujolais Nouveau. Obecnie jest to umowny dzień, w którym można kopać leżącego. Znęcanie się nad B.N. ma w sobie coś z obgadywania byłej kochanki. Więcej w tym wstydu, że mogliśmy się nad czymś ( kimś ) takim zachwycać niż rzeczowej oceny. Niektórzy muszą odreagować. Najlepiej mówiąc, że to cienkusz ( prawda ), że zamiast w kadzi fermentuje w żołądku ( też prawda ), że to nie wino, tylko produkt marketingowy ( ćwierćprawda ) i że piją je tylko ludzie nic nie wiedzący o winach ( g... prawda ). Rzecz jasna najbardziej narzekają wszyscy znawcy pijący wina jedynie w święta państwowe. Obnażają oni słabości Nouveau z podobnym zacięciem z jakim starszy brat tłumaczy młodszemu, że Święty Mikołaj nie istnieje. Można oczywiście podglądać kto zostawia paczki pod choinką, a można w Wigilię przymknąć jedno oko i po prostu cieszyć się prezentami.
Na pytanie z tytułu notki trzeba odpowiedzieć TAK. Nouveau jest dramatycznie niemodne. I bardzo dobrze! Przesadny rozgłos szkodził i jemu i całemu regionowi, wracamy do normalności.
Dla mnie Beaujolais Nouveau to radość z faktu, że Natura dała nam kolejny rok, w którym udało się zrobić wino. Nie ma co udawać, że jest to najlepsze wino świata. Nad aromatami też lepiej za długo się nie rozwodzić. Nie ma sensu bawić się w degustatora z całym "ą", "ę", "bułkę przez bibułkę". Po prostu dobrze schłodzić ( zamaskuje większość jego wad ) i pić, aż do upicia. Upicie się nie jest zresztą nadmiernie trudne, Beaujolais Nouveau jak każde młode wino idzie momentalnie do głowy. Wiem co piszę, chciałem naskrobać tego posta kilka godzin temu, ale... odpłynąłem.
Życzę wszystkim wesołego pijaństwa przez najblizszych kilka dni i wykrzykiwania jedynego znanego mi zdania francuskiego "Beaujolais Nouveau est arrive!" , potem wróćmy do win "regularnych".
I jeszcze małe info o tym co piłem.
Beaujolais Nouveau 2009, J. Boulon
SMACZNE, 29 PLN

Zaskoczyło mnie ogromnie. Przede wszystkim nie wyczułem zapachu terpentyny, który towarzyszy większości B.N. Przyjemnie owocowe, z wyraźną kwasowością. Leciutkie, ale to cecha również "normalnych" win z regionu. Naprawdę niezłe, po wypiciu rozglądałem się za drugą butelką. Jeśli Nouveau, jak chcą jego producenci, jest zapowiedzią tego jaki będzie rocznik, to 2009 zapowiada się wyjątkowo dobrze.

niedziela, 15 listopada 2009

WINE TYCOON

FATALNA, 25$


Każdemu z miłośników wina marzy się czasem poprowadzenie własnej winnicy. Ponieważ nie zawsze jest to możliwe w realu, ucieszyło mnie, że powstała gra komputerowa imitująca prowadzenie winnicy. Niestety, gra może tylko zniechęcić do tego ciężkiego biznesu. Ma niemal same minusy, zarówno w kwestiach merytorycznych jak i ogromne braki warsztatowe.
Zacznijmy od scenariusza.
Jak zwykle, w tego typu zabawach, możemy wybrać grę jednorazową bądź tryb kariery. Rozgrywka przebiega w głównych regionach Francji. Niestety tylko Francji. Zaczynamy od upraw w najłatwiejszej Alzacji, później pracujemy w Jurze, Burgundii i t.d. Zadania jakie stawiają przed nami twórcy gry są tak banalnie proste, że aż nudne. Ot zrobić i sprzedać ileś butelek konkretnego wina. Funkcja czasu jest tu stosowana bardzo niekonsekwetnie. Można na przykład przetrzymywać przez kilka lat sfermentowany sok zanim zdecydujemy się jakie wino z niego powstanie. Niestety nie mamy żadnego wpływu na to w jakich proporcjach użyjemy konkretnych odmian. Nie odczuwamy również w najmniejszym stopniu ingerencji z zewnątrz. Aż się prosi dodać jakieś ciekawe zdarzenia z życia winnicy. Dajmy na to pożar zabudowań, kradzież winogron, strajk pracowników albo uczestnictwo w lokalnym konkursie. Pogoda niestety również nie wpływa na jakość winogron. Jedyną trudnością jest zapanowanie nad finansami. Ale tego też uczymy się momentalnie, zero dreszczyku. Gra jest tak pomyślana, że gdy postawimy odpowiednie zabudowania i zasadzimy właściwe krzewy, to nie bardzo mamy co robić. Naszym głównym zajęciem jest stosowanie pestycydów i herbicydów, im więcej tym lepiej. Raczej nie brano na konsultantów biodynamików:-)
Przejdźmy do oprawy gry.
Muzyka i dźwięki są bardzo miłe dla ucha przez pierwsze pięć minut. Potem obowiązkowo do wyłączenia. Grafika wyjęta z lat 90-tych, wierzyć się nie chce, że WINE TYCOON miała premierę miesiąc temu. Masakrycznie niewygodny interfejs. Kursor w kształcie korkociągu przestaje się podobać gdy nie możemy poprawnie najechać na wybraną pozycję. Przykro mi, że grywalność jest praktycznie zerowa. Po przejściu wszystkich poziomów nie chce się do nich wracać. Acha, brakuje też czegoś tak oczywistego jak stopnie trudności.
Jeśli Mikołaj będzie Was podpytywał co chcecie znaleźć pod Choinką nie wspominajcie o tej grze. Nadaje się tylko dla niegrzecznych zamiast rózgi.

sobota, 14 listopada 2009

Casa Silva Gran Reserva Carmenere 2006

WYŚMIENITE-, 69 PLN
Ciężko jest mi przekonać się do odmiany Carmenere. Nie jest to wina jakiejś wyjątkowej specyfiki szczepu, problemem jest raczej miejsce jej uprawiania. Znalezienie Carmenere gdzieś poza Chile to wyjątkowy wyczyn. Zaś chilijskie mają trudną dla mnie do zaakceptowania słodycz, nadmierne, sztuczne zagęszczenie owocu, jakieś takie przysmażenie. Casa Silva tymczasem smakowała mi ogromnie. Pewnie dlatego, że wyparła się swoich korzeni. Myślę, że nie widząc etykietki nie rozpoznałbym kraju pochodzenia. Wino eleganckie, nieprzesadzone, niemal europejskie. Oczywiście dają się w nim wyczuć wszystkie aromaty beczki, w końcu to Gran Reserva, ale nie stanowią najmniejszej przeszkody. Wino piłem w towarzystwie kilku innych z tego samego szczepu. W porównaniu z konkurencją sprawiało wrażenie nieco wycofanego. Nie jest to typ konkursowy, urzekający po pierwszym umoczeniu ust. Ale na dłuższą metę było jedynym, z którym by się chciało spędzić cały wieczór.

sobota, 7 listopada 2009

Dzień win argentyńskich


Miałem okazję wziąć w czwartek udział w Dniu win argentyńskich. Szedłem na spotkanie zupełnie nieprzygotowany i kołatoło mi się w głowie "Co ty wiesz o winach argentyńskich?". A wiem raczej niewiele. Że rządzi Bonarda i Malbec, że jak region to Mendoza, że sporo alkoholu i umiłowanie beczki, że ogromna produkcja i niemałe spożycie i że wszyscy cmokają nad potencjałem rozwojowym kraju. Czy dowiedziałem się czegoś więcej? Troszkę tak, ale po kolei.
Aby się dostać na degustację trzeba było być zaproszonym. Na oficjalnej stronie imprezy pojawiła się nawet notka, że limit zaproszeń jest już wyczerpany. Drzwi strzegli groźnie wyglądający panowie naprawdę sprawdzający czy wchodzący są na liście gości. Biorąc to pod uwagę nie mam pojęcia czemu było, tak na oko, ze trzy razy zbyt wiele osób w stosunku do wielkości restauracji ARGENTINA. Nie mam specjalnie nabożnego stosunku do wina, ale sytuacja, w której zamiast owocowych nut Malbeka, znacznie łatwiej wyczuć perfumy stojących wokół kobiet jest lekką pomyłką. Ponadto dodatkową zmorą, charakterystyczną dla degustacji otwartych bądź półotwartych, była nadreprezentacja osób przypadkowych. Sam kilka razy natknąłem się na dwie panie niestrudzenie szukające od stolika do stolika winka półsłodkiego, albo chociaż półwytrawnego. Całe szczęście przyszedłem wkrótce po rozpoczęciu imprezy i mniej więcej przez godzinkę, zanim przyszło naprawdę wiele osób, mogłem na spokojnie popróbować frykasów z Argentyny. Znając siebie i swoją niechęć do odpluwania win, od razu poszukałem pozycji najbardziej interesujących. Szerokim łukiem ominąłem wszystkie Chardonnay koncentrując się na stokroć lżejszym lokalnym szczepie Torrontes. Zdecydowanie najsympatyczniejszym okazał się:

Tapiz Classic Torrontes 2008
WYŚMIENITE-, 48 PLN
Wino bezpretensjonalnie leciutkie, co jeszcze nie znaczy, że cienkie. Doskonały perfumowany nos przywodzący na myśl Muscata. Wyczuwalne aromaty cięższych kwiatów, oprócz tego nieco cytrusów. Wszystko sprawia wrażenie bogactwa. Gdy oswoimy się z nim w ustach i już mamy przekonanie o jego lekkości nadchodzi przyzwoicie ściągająca końcówka. Ciekawe, zaskakujące, dobre.
Z innych białych można jeszcze wspomnieć o naprawdę przyzoitym Oltra Vida Viognier.

Ale mimo wszystko Argentyna kojarzy się raczej z czerwienią. Daje o sobie znać zapatrzenie w styl win hiszpańskich. Czyli beczka, beczka i jeszcze raz beczka. Sporo alkoholu ( wina powyzej 14% to tutaj nic dziwnego ), leko słodkawy finisz i ciężkie butelki. Te zbyt ciężkie butelki działają na mnie jak płachta na byka. Kojarzą mi się z tanim, jarmarcznym przebraniem. Choć bywają też pomocną wskazówką. Skrywają zwykle wina w stylu przesadzonym. Taka właśnie była Septima Gran Reserve Malbec. Wino zbyt ciężkie, silnie alkoholowe - 14,5% co niestety się wyczuwało. Bardzo drogie i bardzo nudne.
Malbekowi znacznie lepiej na zdrowie wyszło połączenie go z Cabernet Sauvignon i z Merlotem. Norton Privada Estate Reserve 2006, bo to o nim mowa, już teraz jest niezłym winem, przyjemnie układającym się w ustach. Czuje się jednak, że wszystko co najlepsze dopiero przed nim. Warto zainwestować i swoje odczekać.
Niemniej mój prywatny konkurs na wino dnia wygrało:
Las Moras Black Label Cabernet/Cabernet Franc 2005
WYŚMIENITE+, 95 PLN
Nie jest to połączenie szczepów, z którego słynie ojczyzna Maradony. Ale efekt piorunujący. Przede wszystkim dominuje wrażenie elegancji. Kilka sympatycznych nut pozornie się wykluczających, w tym przypadku ładnie się uzupełnia. Aromaty wiśni i porzeczki w otulinie z dymu z intrygującymi akcentami mięsnymi. Końcówka długa i delikatna. A najważniejsze, że zupełnie się nie nudzi, wracałem do niego trzykrotnie, wzbudzając coraz szerszy uśmiech u cierpliwych przedstawicieli importera.
Ciekawa była równiez interpretacja odmiany Tannat przez tego samego producenta, warto mieć w pamięci.

Podsumowując prezentację win argentyńskich trzeba się zgodzić, że kraj ten ma przed sobą świetlaną przyszłość. Choć zasłynęli dzięki Malbekom, to okazuje się, że inne czerwone szczepy znajdują tu wcale nie gorsze siedlisko. Ciekawe czy zakładając równie dynamiczny rozwój, za lat kilkadziesiąt, Argentyna będzie bardziej kojarzona z winem czy nadal z tangiem?
Na deser filmik, który juz tu kiedyś gościł, ale jest tak uroczy, że gości raz jeszcze.

czwartek, 5 listopada 2009

Riesling Kabinett Trocken Johannishof 2008

WYŚMIENITE-, 8 Euro
Już jednego Rieslinga od tego producenta zdarzyło mi się opisywać. Prawda jest taka, że gdyby nie strach przed monotonią, to mógłbym o nich pisać w każdym poście.
Winnica Johannishof robi wina od ponad 300 lat. Tak duże doświadczenie nauczyło ich stosunkowo prostej rzeczy. Na ziemi idealnej dla Rieslinga uprawiają... Rieslinga. I robią to więcej niż nieźle. Większość win jakich u nich próbowałem pochodziła z marnego 2008 rocznika. Tymczasem były na naprawdę wysokim poziomie, co sporo mówi o winiarzu. Sporo też mówi ich pokora. Choć mają powody do dumy zarówno z racji swojej historii, jak i jakości win, to usłyszałem od nich niemało bardzo ciepłych słów o winnicach konkurencyjnych. Biorąc to wszystko pod uwagę nie do końca rozumiem dlaczego jeszcze nikt nie zdecydował się importować tych win do Polski, są sprowadzane jakimiś bocznymi, rodzinnymi kanałami w śmiesznych ilościach.
Wracamy do naszego konkretnego Rieslinga. Choć na etykiecie przeczytamy trocken, to jak to w Niemczech bywa, zostało w nim całkiem niemało cukru resztkowego. Delikatne wino z 10 % zawartości alkoholu. Ciężko jest wypić pierwszy kieliszek, bo wciąż zatrzymuje nas nos, fantastyczny nos. Przede wszystkim natychmiast wyczuwalny dojrzały melon, oprócz tego nieco jabłuszka i cytrusów. Sprawia ogólne wrażenie ogromnego bogactwa. W ustach przyjemnie mineralne z nienajwyższą kwasowością. A do tego wszystkiego przyjemnie orzeźwia. Jedna butelka to zdecydowanie za mało!