czwartek, 29 listopada 2012

"Encyklopedia alkoholi", Wojciech Gogoliński

Po co komu drukowane wydawnictwo encyklopedyczne? Przecież w internecie znajdziemy wszystko. I właśnie chyba po to. W Necie jest wszystko, i teksty mądre i te zupełnie bez sensu. Wystarczy kilka razy najeść się wstydu, przytaczając rzekome fakty z internetu, aby mieć ograniczone zaufanie do wszystkiego co w Sieć jest wrzucane. Jak zawsze dobrze mieć zaufanego przewodnika. Do tej roli świetnie nadaje się Wojciech Gogoliński - autor omawianej encyklopedii. Obecnie szefujący Czasowi Wina jest prawdziwym dinozaurem wśród polskich wino- i alkopisarzy. Po lekturze widać, że nie jest człowiekiem, który zachłysnął się nową pasją pół roku temu i chce o tej pasji całemu światu opowiedzieć. Po lekturze widać po prostu zawodowstwo.
Encyklopedia alkoholi skupia się na trunkach mocnych. Ich charakterystyce, historii, możliwościach podawania, czasem zdarzy się ciekawostka. Oprócz mocniaków znajdziemy też hasła traktujące o winach wzmacnianych ( ponad 4 strony o Maladze! ). Cenne dla mnie jest, że Autor opisuje również konkretne marki alkoholi, zwłaszcza te obecne na naszym rynku. Od razu widać, że nie jest to bezrefleksyjny przedruk jakiejś zachodniej książki niemającej wiele wspólnego z naszymi realiami. Do tego całe mnóstwo fotek zawierających zwykle coś więcej niż tylko zdjęcie butelki.
Teoretycznie jest to książka dla początkujących, ale im głębiej się w nią wgryźć, tym bardziej czujemy się właśnie początkującymi.
Zdecydowanie warta zakupu, zwłaszcza w kontekście zbliżających się Mikołajek.

wtorek, 20 listopada 2012

Berek Niepoort 2008

SMACZNE+, 48 PLN


Wino Berek może się wydawać materiałem szkoleniowym dla studentów I-ego roku Marketingu. Wielki winiarz - Dirk Niepoort ( o którym pisał ostatnio Kuba Janicki ) wypuścił na rynek teoretycznie podstawowe wino. Żeby nie było nudno do projektu zaprosił plastyków z różnych krajów. Na nasz rynek etykietę zaprojektował Andrzej Mleczko. Bardzo dobrą etykietę. Wina nie da się nie zauważyć na półce sklepowej. Sukces sprzedażowy właściwie zapewniony. Tylko co to za sztuka sprzedać wino jeden raz? Rzecz w tym, żeby po nie wrócić. O zawartość zadbał Niepoort. W końcu podpisując nawet swoje podstawowe wino firmuje je swoim nazwiskiem, na wtopkę nie ma miejsca. Przyjemnie mokre w ustach. Kwasowość w sam raz, cieliste, ale też tak w punkt. Pełne aromatów owocowych. Spokojnie można wypić samo, ale z mięsem mielonym też świetnie sobie poradziło. Berek jest naprawdę dobry, ale co tu kryć, głowy nie urywa. Jednak świetne nazwiska i cały pomysł sprawiają, że wygrywają wyścig o zwrócenie naszej uwagi z konkurencyjnymi winami. Jedyną wadą Berka jest ewidentnie oszukana butelka. To niemożliwe, że pełne 0,75 litra tak szybko się kończy...

A historyjka z etykiety jest bardzo prawdziwa, czego wielokrotnie doświadczyłem. Facet z butelką winem ma z miejsca +10 punktów do atrakcyjności.

Wypiłem przy okazji Winnych Wtorków. Koledzy pili również:
Czerwone czy białe
Pisane winem
Blurppp
Winniczek
To co pijemy - brytyjska wersja Berka

poniedziałek, 19 listopada 2012

Schietto Nero d'Avola Dei Principi di Spadafora 2009

WYŚMIENITE-, OK. 70 PLN
W poprzednim wpisie chwaliłem przepyszne dziwadełko z Sycylii, dziś pora na klasykę. Nero d'Avola to odmiana dająca "twarz" czerwonym winom sycylijskim. W końcu jego przydomek - sycylijski książe - do czegoś zobowiązuje. Moje pierwsze spotkania z Nero to były niemal zawsze wina ciemne, pełne, muskularne, potężne, ze sporym alkoholem i delikatnie słodką końcówką. Ponieważ wina takie, w pewnym okresie mocno mi się przejadły, to omijałem Nero z daleka. Potem potykałem się o coraz więcej Nero delikatniejszych i jeszcze delikatniejszych. Ich delikatność nie była jednak naturalna, wyglądała tak jakby ktoś do ciężkiego wina dolał szklankę wody, smakowało jak zwykłe oszukaństwo. Dziwiąc się samemu sobie zatęskniłem za klasyczną interpretacją odmiany. Z pewnością taką megaklasyką jest wino ze znanej winnicy Spadafora. Bardzo, bardzo konkretne wino. Takie do ugryzienia. Soczyste, taniny okrągłe, wyraźnie słodka końcówka. Aromaty porzeczki, śliwki, borówki. Alkohol na poziomie 14,5% o dziwo nie robi wrażenia przesadzonego. Dla wszystkich, którzy lubią takie cieliste wina jest strzałem w dziesiątkę. Nie chcę zgrywać mądrali, ale wydaje mi się, że świetnie trafia w polski gust. A w połączeniu z kaczką, to już w ogóle. Tym bardziej dziwi, że wino jest nieobecne na naszym rynku (jeśli jednak jest, to proszę o info w komentarzach). Kiedyś Spadafora była importowana do Polski, szlak więc jest już przetarty. Tanio nie jest, ale winu wróżę duży sukces sprzedażowy. Sam bym chętnie nabył raz na jakiś czas buteleczkę.

Wino otrzymałem od przemiłej przedstawicielki winnicy, co oczywiście nie miało wpływu na moją życzliwą ocenę.

niedziela, 18 listopada 2012

Nanfro Frappato 2011

Bawią mnie stereotypy. Te winiarskie również, a może zwłaszcza. Jeden z nich mówi, że czerwone wina z Południa są nudne, ciężkie, mocne, konfiturowe. Winiarze uprawiający szczep Frappato na południu Sycylii kpią sobie z tego stereotypu w żywe oczy. Robią wina, które na pozór ciężko pokochać od pierwszego wejrzenia, ale uzależniają silniej niż wszelkie stupunktowe prymusy. Pierwszy problem jaki mamy z Frappato to kolor, taki ni to pies ni to wydra. Tylko trochę ciemniejszy od różowych ( choć pewnie też nie wszystkich), jaśniejszy od Pinot Noira. Ceglasta barwa, charakterystyczna dla starych win, tu występuje od samej młodości wina. Aromaty to kolejny odlot. Więcej nut kwiatowych niż owocowych. A jeśli już owoce to te delikatniejsze: malina, truskawka. Jest na świecie trochę lekkich win czerwonych, czemu zatem Frappato? Dla mnie szczep ten stał się synonimem subtelności, finezji i elegancji. To zresztą kolejny paradoks Frappato. Jak to możliwe, że odmiana z najgłębszego Południa Italli sprawia takie wymuskane wrażenie? Przy Frappato to nawet moje ukochane Nebbiolo wygląda jak buraczany chłop przy baletnicy. Niestety baletnice mają mizerną siłę przebicia. W Polsce Frappato może się napić tylko ten, kto bardzo chce znaleźć te wina. Najpopularniejsze jest obłędne COS, da się znaleźć też Terre di Giurfo. Trzeba cisnąć sklepy, żeby znalazły na półkach sklepowych choć jedno miejsce na te odjechane wina.
Ja zilustruję posta butelką Frappato z winnicy Nanfro. Smakuje tak jak opisałem wyżej. Piłem je na dwa razy. Najpierw z rybką ( bomba! ), a potem lekko schłodzone patrząc na dymiącą Etnę ( na foci robi małe wrażenie ). Jeśli uda Wam się przy okazji winnych podróży trafić Frappato, bierzcie cały karton. Przeżycia zupełnie, ale to zupełnie odmienne. Warto.

A jutro o klasyce z Sycylii.

czwartek, 15 listopada 2012

Jacob's Creek Reserve


Wspominałem ostatnio o fantastycznej akcji Jacob's Creek, teraz wypada również opisać bohaterów całej zabawy. Dzięki promocji dowiedziałem się, że Jacob's Creek robi coś więcej niż tylko jedne z najlepiej sprzedających się win w marketach. Początkowo podchodziłem do tej strategii dość sceptycznie. W końcu wiele osób sięgających po droższe i dość ambitne Rezerwy od Jacobs'a, może nie chcieć być kojarzonymi z podstawowymi winami tego producenta. Po chwili zastanowienia zrugałem samego siebie za tak stereotypowe myślenie. Lata temu nauczyłem się, że nie jest sztuką niesprzedawanie win w supermarketach, sztuką jest sprzedawanie zarówno w marketach jak i w dobrych restauracjach. Mistrzem w tym jest chyba firma Torres, której wina znajdziemy i na stacji benzynowej i na hiszpańskim dworze królewskim.
Nowe rezerwy Jacob's Creek mają z założenia oddawać nie tylko charakter odmiany, ale również regionu, w którym powstają. Za cienki jestem by odnaleźć siłę australijskich terroir, w tym trzeba siedzieć trochę na poważniej. Tak czy inaczej wina robią bardzo pozytywne wrażenie. Na początku wydają się być więcej niż poprawnie zrobioną masówką. Po czasie zdecydowanie zyskują na elegancji. Ten czas to w moim przypadku było ponad dwie godziny na każde z win.
Chardonnay ze Wzgórz Adelaidy miało 13% alkoholu, co jak na Australię nie jest przesadą. Udało mu się połączyć siłę z delikatnością. Fajne aromaty brzoskwiniowe i cytrusowe. Do tego lekka mineralność. Smakowało na znacznie droższe. Dla niektórych to zabrzmi jak świętokradztwo, ale ostatnio wypiłem kilka gorszych Chablis od tego australijczyka.
Cabernet Sauvignon zrobił z tej trójki na mnie najmniejsze wrażenie. Nie dlatego, że był marny, tylko totalnie przewidywalny. Porzeczka i papryka ( zwłaszcza papryka ), które powinny być w Cabernecie były tam. Właściwie to nawet w nadmiarze, przykryły ewentualne inne aromaty. Trochę wygląda jakby zostało zrobione na zamówienie, aby powstał Cabernet "książkowy". Książkowo jest, ale emocji niezbyt wiele.
Shiraz z Barossy okazał się czarnym ( dosłownie bardzo czarnym ) koniem tego zestawu. Pewnie już tu kiedyś wspominałem, że z Shirazów to lubię tylko dobry Rodan, na który mnie nie stać, oraz przede wszystkim Sycylię. Generalnie wydaje mi się, że Australia zrobiła sporo by wiele osób zniechęcić do tej odmiany. Ten Shiraz jest tak fajny, że chyba na nowo zacznę próbować win z tego szczepu roionych na Antypodach. Czekoladowy, pieprzny, eukaliptusowy. Mocne, ale nie chamski tylko elegancki. W ciemno wycenił bym go na nieco więcej. Naprawdę warto.
Ideą przewodnią kampanii Jacob's Creek było przesłanie "Nie oceniaj wina po etykiecie". Choćbym nie wiem jak się do tego nie przyznawał, to prawda jest taka, że nikt z nas nie jest wolny od lekkiego snobowania się. Ciężko przyznać, że wino typowo supermarketowe może być jakości wyższej niż te "ą" i "ę". Jacob's trochę mnie w tej materii otrzeźwił i ściągnął na ziemię, za co dziękuję.
Na deser polędwica w kształcie Australii.


niedziela, 11 listopada 2012

Winnica Adoria razy pięć

Prowadzona przez Kalifornijczyka Mike'a Whitney'a Winnica Adoria wydaje się być w pełni profesjonalnym projektem. Z rozmysłem wybrana działka, bardzo profesjonalny marketing (polecam zapisać się na ich newslettera ), skuteczne kreowanie własnego wizerunku w mediach, współpraca z wielkim dystrybutorem win, śliczne etykiety. Do tego wszystko jest spójne. Sprawia wrażenie zawodowstwa, w przeciwieństwie do wielu polskich winnic, których główną zaletą jest pasja winiarzy. Skoro jest tak dobrze, to czemu Adoria gości na tym blogu po raz pierwszy? Ano temu, że nie chciałem kopać leżącego. Początki win z tejże winnicy były najdelikatniej mówiąc trudne. A żeby być uczciwszym wobec faktów, to wina były dramatycznie niepijalne. Próbując ich przy okazji różnych degustacji, błogosławiłem zwyczaj profesjonalnego odpluwania spróbowanego wina. Taki badziew w ładnym opakowaniu. Coś się jednak zmieniło, a właściwie zmienia. Spróbowałem ostatnio pięciu win z Adorii i obok standardowych zlewek znalazłem również świetnie zrobione wina. Zacznijmy od zlewek.
Bacchus 2011 jest zwyczajnie niepijalny i na tym opis trzeba skończyć. Na to wino szkoda pół słowa, a co dopiero 60 złotych.
Chardonnay 2010 półsłodkie traktuję jako dowcip bądź eksperyment. Dowcip nieśmieszny zupełnie, eksperyment nieudany. Być może turyści odwiedzający winnicę żądali czegoś z cukrem i dlatego to wino powstało. W każdym razie powstać nie powinno. Mało brakowało a pojechałbym po nim do Rygi.
Riesling 2011 jest winem, z którym mam problem. Początkowo smakowało jak Bacchus, czyli było bardzo bliskie zlewowi. Z czasem jednak otworzyło się na tyle, że przypomniało uczciwego Rieslinga. Oczywiście 79 złotych za to wino trzeba traktować w kategorii dowcipu. Temu winu warto się jednak przyglądać.
Na koniec perełki, które sprawiły, że ten post w ogóle powstaje.
Chardonnay 2010 w wersji wytrawnej. Nie wiem czy są takie, ale dla mnie to mógłby być książkowy wzorzec Chardonnay. Pełne, zbudowane, ciężkie, ale nie nazbyt ciężkie. Świetnie połączona owocowość z aromatami chlebowymi. Naprawdę bombka. 79 złotych za to wino to sporo, ale po zakupie nie poczujemy się oszukani.
Pinot Noir 2010 chodzi w innej kategorii wagowej. Pijąc je nie myślałem, że jak na polskie warunki jest niezły. On jest niezły czy wręcz świetny jak na warunki światowe. Nawet kolega, który już dawno temu przestawił się z jedzenia mięsa na picie Pinotów, cmokał z uznaniem. Świetne wino, bardzo owocowe, delikatne i po prostu eleganckie. Wiem jak to zabrzmi, ale uważam, że 90 złotych za tego Pinot Noir to po prostu dobra okazja.


I tak po raz kolejny, się ułożyło, że przy okazji Święta Niepodległości wspominam o polskich winach. Teraz zabieram się za gęsinę.