wtorek, 21 grudnia 2010

"Sekrety włoskiej kuchni" Elena Kostioukovitch

Na początek wyjaśnienie, "Sekrety włoskiej kuchni" to nie jest, na szczęście, kolejna książka kucharska. Jej autorka - Elena Kostioukovitch podjęła się znacznie ambitniejszego zadania. Spróbowała pokazać różnice i podobieństwa w zwyczajach kulinarnych pomiędzy regionami Italii na tle historycznym, kulturowym, ekonomicznym, religijnym. Wyjaśnia nam dlaczego Włosi tak lubią mówić o jedzeniu. Taki jest zresztą tytuł oryginalny - Perche agli Italiani piace parlare del cibo, zamianę go na "Sekrety..." uważam za dość niefortunną. Dla nas rozmowa o jedzeniu bywa często jedną z wersji niezobowiązujących pogaduszek o pogodzie. Tymczasem Włochów ta tematyka podkręca i rozpala bardziej niż nas sprawy polityczne. I właśnie o tej pasji opowiadają „Sekrety…”.
Elena Kostioukovitch urodziła się w Kijowie, ale już od 20 lat pracuje we Włoszech jako tłumaczka. Udało jej się przez ten czas na tyle zakorzenić, by widzieć pewne sprawy od wewnątrz, zachowując jednak dystans i świeże spojrzenie obserwatora z zewnątrz.
Autorka w swojej książce zdecydowała się opisać kulinaria wszystkich 20 włoskich regionów. Jest to zadanie tak złożone, że wydaje się niemal nie do wykonania. Trzeba przyznać, że opisy regionów są dość nierówne. Czasem opis krótszy (n. p. Umbrii ) niesie więcej treści. Pod koniec portretów każdego z regionów dostajemy użyteczne informacje o potrawach i produktach lokalnych.  Rozdziały przedstawiające regiony są przeplatane częściami tematycznymi, które wydają się być mocniejszą częścią książki. Świetne są zwłaszcza te traktujące o pielgrzymach, roli lokalnych świąt, o wpływie Żydów na kuchnię Rzymu, o demokracji, restauracjach czy erotyce w kuchni.
Cała książka jest napisana bardzo starannie, tak jak na dzieło życia przystało. Niestety bywa czasem zbyt sztywna, encyklopedyczna, pełna nudnawych wyliczanek. Wygląda to tak jakby autorka bała się urazić jakąś lokalną tradycję czy potrawę. Sporo to nam mówi o jej szacunku wobec tych zjawisk. Patrząc na książkę całościowo trzeba przyznać, że Kostioukovitch zachowała dobre proporcje pomiędzy historią, współczesnością, mini wykładem a zabawnymi ciekawostkami. Tych ostatnich jest w książce na tyle dużo, że z powodzeniem dałoby się z nich złożyć osobną pozycję. Nie chcę zabierać Wam radości wyłuskiwania tych michałków więc nie będę ich tu przytaczał zbyt wielu. Może taki przykład opisu uczty XVII-wiecznej: wprowadzono w Mantui zwyczaj pogryzania kawałków parmezanu między szesnastym a siedemnastym oraz dwudziestym a dwudziestym pierwszym daniem.
Gdzie indziej przeczytamy o legendach mówiących, że trufle powstają tam gdzie piorun uderzy jesienią lub, że wyrastają ze spermy jelenia. Czytając „Sekrety…” dowiemy się również jaki był główny postulat Partii Befsztyka oraz dlaczego faszyści próbowali obrzydzić Włochom makaron. I wiele, wiele innych równie smakowitych ciekawostek.
Czytając o przebogatych i wciąż żywych tradycjach każdego z regionów łatwo zrozumieć dlaczego właśnie w Italii narodził się Slow Food. Najwyższa jakość produktów, ich naturalność, przestrzeganie tradycyjnych receptur, to nie są rzeczy, których trzeba Włochów uczyć, oni tym naprawdę żyją na co dzień. Patrząc na autentyczną radość życia tego narodu, ich zdrowie i długowieczność, warto chyba ich ponaśladować.
„Sekrety…” noszą podtytuł Podróż po kulturze i tradycji. Cieszę się, że autorka tak dobitnie pokazała, że sztuka kulinarna to nie tylko pomysł na zapełnienie żołądka, ale również niezwykle cenny element dziedzictwa.
Na koniec pół zdania krytyki. W książce znajdziemy mnóstwo świetnych zdjęć stanowiących, jak rozumiem, integralną część tekstu. Niestety zdjęcia są czarno-białe, niewyraźne i przede wszystkim bez podpisów. Szkoda, książka bardzo wiele przez to traci.
Niemniej z czystym sumieniem polecam ją jako prezent gwiazdkowy kupowany na ostatnią chwilę. Naprawdę warto!!!

P.S. O winach Kostioukovitch niemal nic nie wspomina, uczciwie przyznając we wstępie, że gdyby chciała to zrobić, to książka byłaby dwukrotnie grubsza.

środa, 15 grudnia 2010

Zibibbo razy trzy ( z czwartym w pamięci )

Kto nie lubi win słodkich niech pierwszy przestanie czytać tego bloga ( albo ten  blog ). Ja tam lubię i nawet głoszę znajomym, że do słodkich win trzeba dojrzeć   ( niektórzy uwierzyli:-) ). Pijąc na Sycylii słodycze nie sposób ominąć szczep Zibibbo. Możemy nazywać go Muskatem Aleksandryjskim dostępnym w innych krajach, jak na przykład mocno odległe RPA. Odmiana ma korzenie arabskie, co akurat na Sycylii jest zjawiskiem dość powszechnym również w kuchni. Zdarza się zrobić z Zibibbo wina wybitne jak Moscato di Pantelleria, kiedyś pisałem o uznawanym za jedno z najlepszych włoskich win słodkich Ben Rye. Znacznie jednak częściej robi się z Zibibbo wina przyzwoite, ale bez zachwytów. Wiadomo tylko, że są słodkie, ze zrodzynkowanych gron i w sumie normalnym ludziom to wystarcza. Normalni ludzie kupują takie wina u lokalnych winiarzy na wagę za 1,30 Euro za litr ( na zdjęciu skrajna butla z lewej, daję mu SMACZNE+ ).

Ci którzy mają bardziej pod górkę do winiarzy fatygują się do miejscowego spożywczaka i wydają 3-5 Euro za butlę, ( u mnie WYŚMIENITE-, na fotce w środku). Najgorzej mają ambitni turyści - odwiedzają lokalną gwiazdę DONNAFUGATA i kupują wino Lighea ( to z prawej na zdjęciu). Teoretycznie jest to wino zrobione z Zibibbo, ale z pewnością wbrew duchowi Zibibbo. Jest normalnie wytrawne, dosyć lekkie, jasne w barwie. Samo w sobie nie jest kiepskie, ale spodziewając się czegoś innego łatwo można się rozczarować.    W sumie z Merlota też  da się w teorii zrobić kwaśne białe wino, ale nikt się na to nie porywa. Czemu zatem Donnafugata tak okaleczyła swoje Zibibbo? Może żeby nie robić konkurencji własnemu genialnemu Ben Rye?  Szkoda. Wychodzi mi z tej wyliczanki dość nielogiczna arytmetyka. Zibibbo na litry jest niewiele mniej warte od prostego butelkowanego. Zwyklak butelkowany lepiej kupić niż markową, sporo droższą Ligheę, zaś Ben Rye od tego samego producenta kosztuje harmonię pieniędzy, a wart jest nawet dwa razy więcej. Dziwna ta Sycylia...





niedziela, 12 grudnia 2010

Białe.... na FB

Utworzyłem blogowy profil na Facebooku. Zakładam, że profil nie będzie miejscem zwykłego wstawiania linków z blogu. Będzie pojawiać się więcej, ale za to znacznie krótszych informacji, zdjęć, filmików, nie zawsze zresztą związanych z winem. Zresztą wszystko pewnie wyjdzie w praniu. Zapraszam serdecznie.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Reserva Miolo Cabernet Sauvignon 2006

SMACZNE, 60 PLN
Brazylia to kolejny, po Chile, Argentynie i Urugwaju, kraj Ameryki Południowej, który czeka na odkrycie swojego winiarstwa. Teoretycznie wiem, że Brazylia to nie tylko Cachaca, ale jakoś na ich wina do tej pory nie trafiałem. Rozgrzeszam swoją ignorancję faktem, że w mojej ulubionej książce Wino jej autor - Andre Domine wspomina o Brazylii zaledwie w dwóch akapitach.
Tym bardziej ucieszyłem się gdy Przyjaciel poczęstował mnie brazylijskim Cabernetem z winnicy Miolo. Etykieta utrzymana w nastroju tradycyjnym zapowiedziała bardzo klasycznego nowoświatowego Caberneta. Silna budowa, sporo słodyczy, książkowy aromat czerwonej porzeczki plus morwy. Wino można wypić z prawdziwą przyjemnością, oczywiście pod warunkiem, że lubi się Nowy Świat.
I jeszcze mała rada dla osób chcących przywieźć wino z ojczyzny samby. Brazylijczycy eksperymentują z odmianami hybrydowymi, jeśli chcemy mieć pewność, że wino powstało wyłącznie przy użyciu winorośli szlachetnej szukajmy na etykiecie napisu fino.

I zupełnie na koniec nasz świebodziński łącznik pomiędzy Brazylią a Polską.

sobota, 4 grudnia 2010

Inferno, Fratelli Bettini 2007

WYŚMIENITE, kilka Euro

Podoba mi się zbieżność dwóch włoskich słów. Inverno to zima, a inferno - piekło. Patrząc na śnieg i mróz za oknem rozumiem doskonale to pokrewieństwo. Inferno może budzić jednak również miłe skojarzenia. Tak nazywa się wino z winnicy Bettini, które ostatnio miałem okazję wypić. Pochodzi z położonego na północny wschód od Mediolanu regionu Valtellina. Na dobrą sprawę to jedyne miejsce poza Piemontem, gdzie powstają liczące się wina z odmiany Nebbiolo. Właściwiej byłoby pisać o szczepie Chiavennasca, bo tak lokalnie nazywa się tam Nebbiolo. Inferno okazało się świetnym, wspaniale ułożonym winem. Aromaty orzecha, truskawki, trochę skóry. Całość sprawia wrażenie nienachalnej elegancji. Sto razy lepsze od prostych Barolo, a przy tym znacznie tańsze. Z Brasato al Barolo skomponowało się pierwsza klasa, a sama potrawa i smakowała i wyglądała o wiele lepiej niż na fotce.