niedziela, 30 grudnia 2012

Dwa oblicza Lidla


Podobno przed końcem roku należy pooddawać wszystkie długi. Kredytu hipotecznego w ciągu ostatnich dwóch dni nie spłacę ( tak w ogóle to liczyłem na koniec świata, nie wyszło ), ale może choć wywiążę się z wiecznie odkładanej recenzji win podesłanych mi kiedyś przez Lidla. Nieco opadł kurz po niezwykle spektakularnej ofensywie winiarskiej tej sieci sklepów. Moje nieusprawiedliwione niczym spóźnialstwo, pozwala mi spojrzeć ciut chłodniej na tę promocję. Szczęśliwie wina wciąż są obecne w sklepach więc wpis jest w miarę aktualny choć świeżości w nim brak.
Podobno Lidl rozszerzając swą ofertę win francuskich oparł się na badaniach, z których wynikało, że Rodacy cenią najbardziej wina właśnie francuskie. Wierzyć ankietowanym, to, moim zdaniem, co najmniej naiwność. Ludzie mówią często to co ankieter chce usłyszeć. Opieranie strategii marketingowej na deklaracjach osób z reguły nie pijących wina było moim zdaniem nierozważne. Gdyby Lidl chciał przed promocją spytać mnie o poradę, to schrzaniłbym wszystko o wiele bardziej koncertowo. Poradziłbym im skupiać się na dwóch segmentach. Pierwszy to niedrogie, ale szczere i bogate wina z tańszych krajów winiarskich, ewentualnie niedocenianych apelacji. Dobry przykład czasem daje tu Biedronka ze swoją niezłą ofertą win portugalskich i prawie niezłą win hiszpańskich. W tych krajach wciąż można znaleźć bardzo godne butelki za rozsądne pieniądze. Dla dyskontu kierunek niemal wymarzony.
Drugą podpowiedzią byłaby rada, aby wprowadzać niedrogie wina z wielkich apelacji. Przykładem może być tzw. "Barolo", które gościło w ofercie Biedronki. Wino paskudne, ale było o nim "na mieście" dość głośno i chyba Biedra sprzedała niemało butelek tego dziwadełka, a przecież głównie o to chodzi.
Lidl jednak podszedł do sprawy o wiele ambitniej, sam nie wiem czy wręcz nie nazbyt ambitnie. Bardzo zgrabna kampania, piękny katalog, dobre wykorzystanie panów Okrasy i Brodnickiego bardziej mogło kojarzyć się z delikatesową Almą niż z dyskontem. Trzeba tu wspomnieć o świetnym wyeksponowaniu nowych win na półkach sklepowych. Te eleganckie drewniane skrzyneczki spokojnie odnalazłyby się w sklepie specjalistycznych. Niby wiem, że to tylko dodatek, ale po tak "opakowane" wino po prostu chce się sięgnąć. Pomijając jednak owijacze skupmy się na tym co najważniejsze. Francuskie wina wybrane przez Lidla, to też nie jest pójście na łatwiznę. Głównie wina z Bordeaux, Rodanu i Alzacji czyli naprawdę świetne regiony. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy były ceny. Zupełnie niedyskontowe, często nawet niesupermarketowe; cenom jest znacznie bliżej do tych ze sklepów specjalistycznych. To moim zdaniem powinno ustawiać całą rozmowę o nowych winach lidlowskich. Możemy nie patrząc na ceny cmokać z uznaniem, że "jak na dyskont, to lepszej oferty nie było", a możemy na spokojnie porównać ceny i z zaskoczeniem odkryć, że wcale nie oszczędziliśmy tyle ile się spodziewaliśmy. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich win, tutaj też można wyszperać perełki za bardzo rozsądną kaskę. Należy wyróżnić przede wszystkim wina z alzackiej winnicy Bestheim, po nie z pewnością warto podjechać do Lidla. Może i głowy nie urywają, ale są bardzo, bardzo porządne. A już ichniejsze Cremant kosztujące poniżej 30 złotych, to więcej niż uczciwa propozycja. To tak w razie gdyby ktoś nie miał jeszcze bąbelków przed Sylwestrem. Spośród win bordoskich na pewno warto wspomnieć o Chateau Millet również poniżej 30 złotych, smaczne, pełne, nieoszukane wino. Caluteńka reszta francuskiej oferty Lidla prezentuje się porządnie, ale bez nadmiernych zachwytów. Można te wina kupić w Lidlu, a równie dobrze można porównywalne kupić gdzie indziej.
Nie jestem do końca pewny co było celem Lidla ostro promującego swoją Francję. Czy chcieli rzeczywiście zwiększyć sprzedaż win czy może raczej chodziło o kwestię zmian wizerunkowych? Cała promocja sklepu i zaangażowanie do reklam Okrasy i Brodnickiego ( świetnie realizowane, pomysł w dechę! ) skutecznie odkleja od Lidla łatkę dyskontu i pozycjonuje tę sieć sklepów nieco wyżej. Myślę, że to właśnie w takiej szerszej perspektywie trzeba rozumieć nową ofertę win. Od czasu wprowadzenia nowych win do Lidla rozmawiałem z bardzo wieloma osobami, które przyznawały się, że dzięki tej promocji odwiedziły te sklepy po raz pierwszy. Zwykle wrażenia były pozytywne i to nie tylko wobec oferty winiarskiej. I to traktuję jako największy sukces tej akcji promocyjnej.
Niestety po wprowadzeniu win francuskich Lidl przeczytał w moich myślach podpowiedz dotyczącą win z wielkich apelacji. I położyli sprawę książkowo. Jeśli chcecie zrazić się do apelacji Vino Nobile di Montepulciano, Amarone i Sauternes, to sięgnijcie po wina z fotki poniżej. Dla mnie te wina powinny być wstydem przede wszystkim dla władz konkretnych apelacji, że dają swój certyfikat tak miernym winom. Choć uczciwie trzeba przyznać, że Sauternes jest w miarę pijalny, ale radości daje niewiele.
Tak to Lidl pokazał mi dwa oblicza. Jedno zaskakujące, skazane na porażkę, które wydaje się być sukcesem. I drugie typowe dla dyskontu, lekko nadwątlające wrażenie pozytywnych zmian.
Wyszło jak zawsze, znów zanadto kręcę nosem. Pomimo pewnych niedociągnięć, które widzieć trzeba, życzę nam wszystkim, żeby wszystkie sieci sklepów miały ofertę win na takim poziomie.

środa, 19 grudnia 2012

Soave Fontana Tenuta Sant Antonio 2011

WYŚMIENITE, 39 PLN
Do niewielu win mam tak osobisty stosunek jak do Soave. W czasach kiedy wino już piłem, a jeszcze nie było mnie na nie stać, jednym z nielicznych win klasy DOC pozostającym w zasięgu mojego portfela było Soave właśnie. Może jeszcze nie od producentów marzeń, ale jednak Soave. Przypatruję mu się zatem już od ponad 15 lat. Kiedyś kupując te wina mieliśmy pewność, że sięgamy po jedne z najlżejszych win białych, teraz na dwoje babka wróżyła. Nie ukrywam, że lubię lekkość i "przezroczystość" Soave, cięższe wersje mniej mnie pociągają. Soave z winnicy Sant Antonio należy do tych zdecydowanie pełniejszych. Zresztą dominujące aromaty brzoskwini i gruszki sugerują, że tak właśnie będzie. To zresztą kolejny przykład na to, że wszystkie wina z tej winnicy nabierają ciała. Od czasu gdy rządy w winnicy przejęła po ojcu czwórka braci wina stały się łatwiejsze ( często zbyt łatwe ) w odbiorze i zwracają się coraz bardziej ku masowemu odbiorcy. Może i należy nad tym faktem pokręcić nosem, ale nie przy tej konkretnej butelce, nie w tej konkretnej sytuacji. Przy naszej paskudnej pogodzie rzadko mamy okazję w pełni docenić wina leciuteńkie. Zazwyczaj, a zwłaszcza teraz, szukamy czegoś pełniejszego. I w tej sytuacji takie korpulentniejsze Soave sprawdza się wybornie. Największą zaletą Soave od Sant Antonio jest niewiarygodna pijalność. Tego wina nie da się spróbować i odpluć, butelka znika momentalnie. Jest niewiarygodnie smaczne, świetnie układa się w ustach, daje zwyczajnie wiele radości. Pomimo zimy warto pić tego białasa.
Tym razem to ja namówiłem koleżankę i kolegów na wino, oto co wypili:
Ilona spróbowała jednego z najbardziej prestiżowych Soave
Irek napisał sporo o historii tego wina, które przez długi czas miało popsutą opinię
Winniczek parował je z sandaczem
Kuba pił z Grimani Farinaldo
A Marcin wypił tyle butelek, że już go nie lubię

środa, 12 grudnia 2012

Chianti Classico Riserva Novecento Dievole 2007


FATALNE
Zbliżający się koniec świata sprzyja nie tylko przemyśleniom, ale również opróżnianiu piwniczki z co droższych win. Ja mitycznej piwniczki nie mam i pewnie, znając moje łakomstwo, mieć raczej nigdy nie będę. Mam jednak składzik pustych butelek czekających na recykling. Dzięki temu, że wyrzucam je po jakimś czasie, ponownie wracają do mnie wspomnienia z czasu gdy je wypijałem. Wspomnienia czasem lepsze, czasem gorsze, a czasem to po prostu trauma.
Tak było niestety w przypadku bohatera dzisiejszej notki. Długo go nie opisywałem, bo nie lubię takich negatywnych wpisów. Za to bardzo lubię importera tego wina za niegłupią selekcję i uczciwe ceny. W sumie to z założenia domyślałem się, że z tym winem nie będzie dobrze. Wypaśna etykieta, jakaś pieczęć na butli i ciężar butelki ( niemal o połowę wyższy od normalnego ) sugerowały, że ma się ona spodobać od pierwszego wejrzenia. Chyba zwłaszcza nowobogackim, niezależnie czy w Rosji czy gdziekolwiek indziej. Zupełnie jak opisywane tu kiedyś wino z blaszką. Tak jak to Chianti wygląda tak samo smakuje. Pierwszy łyczek kładzie na łopatki koncentracją i ciężarem winem. Aż się człowiek przygląda czy to jeszcze wino czy już Nalewka Babuni. Potem jest tylko gorzej. Smak zmielonego drewna zmieszanego z likierami owocowymi. Nie znaczy to jednak, że da się tu wyczuć jakąś owocowość. Jest jak w źle zrobionych konfiturach, gdzie cukier przykrywa aromaty owoców.  Ostatnio trochę narzekałem, że prezent, który otrzymałem słabo przypominał Chianti. Otóż to wino nie tylko nie przypomina Chianti, ale w sumie niczego co powinno się kojarzyć z winiarstwem na naszym kontynencie. Wygląda jak zwykły skok na kasę. Nie mam nic przeciwko temu, że winiarze zarabiają na swoich winach. Jeśli robią świetne wina, które są docenione przez Klientów, to niech im idzie ten zarobek na zdrowie. Często jednak najpierw jest biznes, a dopiero potem, jako konieczny dodatek, wino. To się czuje w kieliszku i tego pić się nie chce. Nie mam wątpliwości, że winiarze doskonale zdają sobie sprawę z tego jaki badziew potrafią wypuścić na rynek. Można, parafrazując Kazika, zadać pytanie: Jak bardzo skurwisz się żeby sprzedać swoje wino?
Jeśli za 9 dni skończy się świat, to pomyślę o Dievole Novecento i jakoś mniej będę żałował tego końca.
Jeśli jednak WIELKI KONIEC zostanie odwołany bądź przełożony, to pamiętam, że jest jeszcze mnóstwo win robionych z sercem.

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołaj zawsze dzwoni dwa razy


SMACZNE+, 29,90 PLN
Najfajniejszy przy otrzymywaniu prezentów jest element niespodzianki. Zawsze myślałem, że im większa niespodzianka, tym lepiej. Dziś się przekonałem, że może jednak nie do końca. Bez żadnego powiadomienia odwiedził mnie rano w domu kurier z butlą wina musującego. Prezent podpisało Centrum Wina oraz DoTrzechDych. Niby nie jestem jakoś nadmiernie przeczulony na punkcie swojej prywatności, ale skoro moja Matka nie wie, że po pijaku bloguję, to skąd wie o tym Centrum Wina?
Tak to zamiast myśleć o zwykłym podziękowaniu darczyńcy ( darczyńcom? ), skupiałem się na sprawach wtórnych. W sumie to nawet liczyłem na to, że podesłane wino będzie paskudne i tym sposobem z lekka uszczypnę tajemniczego Mikołaja. Niestety, albo i bardzo stety, Cava ze zdjęcia okazała się bardzo pierwsza klasa. W pełni zrównoważona. Taka słabosilna. Pełna i owocowa jednocześnie. Bąble też w punkt trafione, idą do głowy, a nie do nosa. Wypiło się ją momentalnie. Jedno z lepszych win musujących w tej cenie jakie piłem.
Więc zamiast narzekać Mikołajom po prostu dziękuję.

Chianti Classico Monterinaldi "Mezzosecolo" 2007

W tym roku musiałem być bardzo grzeczny, bo przyszedł do mnie Mikołaj. Mikołaj przybrał postać Mariusza, który w chwili wolnej od wręczania prezentów, zajmuje się pisaniem bloga Pisanewinem.pl , 
polecam lekturę! 
Mikołajów zresztą było więcej, spora część osób blogujących, zabawiła się w staromodne mikołajki. Śledząc inne blogi z pewnością natkniecie się na wysyp prezentów. Mariusz znając moje zafiksowanie na winach włoskich wręczył mi butlę Chianti Classico. Pomysł o tyle dobry, co ryzykowny, w końcu kilka butelek stamtąd wypiłem. I teraz wyjdzie cała moja podłość i niewdzięczność wobec Darczyńcy, bo trzeba kilka cierpkich słów o tym Chianti napisać. Ale, podążając za klasykiem, szczerość na moim blogu to norma ;) Chianti z Monterinaldi okazał się winem wyjątkowo smaczliwym i łatwym w piciu. Dobre, stonowane, bardzo, ale to bardzo soczyste z taninami w totalnym odwrocie. Pije się je momentalnie i z uśmiechem. Czego się więc czepiam? Ano tego, że gdyby nie etykieta, to nie miałbym nawet cienia szansa by rozpoznać pochodzenie wina. Równie dobrze mogło powstać w Chile a nie w Toskanii, zrobione z Merlota a nie z Sangiovese. Zero zadziorności typowej dla odmiany. Podsumowując wino jest wyjątkowo przyjemne, z radością polecę je zwłaszcza osobom dopiero zaczynającym swoją przygodę z winami wytrawnymi. Świetnie się też sprawdzi pite w towarzystwie mieszanym ( winomaniacy + lajkoniki ). Jeśli jednak chcecie zobaczyć jak robi się Chianti "po Bożemu", to sięgnijcie po inną butelkę.
Mariuszu, dzięki raz jeszcze za prezent!


środa, 5 grudnia 2012

LE PETIT SAINT VINCENT 2007 AOC SAUMUR CHAMPIGNY

SMACZNE+, 58 PLN
Mam stracha przed kupowaniem win ze starymi jeszcze banderolami. Skoro nie sprzedało się przez lata, to znak, że wino hitem nie jest. Tym razem polecił mi je sprzedawca, któremu ufam i nie czuję się oszukany. Zresztą które czerwone wino z Doliny Loary jest bestsellerem? Niestety wciąż odkrywamy te jedne z ciekawszych win Francji. Mi tak posmakowały, że w prywatnym plebiscycie uznałem w zeszłym roku Loarę za mój region 2011. Tradycyjnie jedną z atrakcyjniejszych okazji zakupowych są wina z Saumur Champigny, jest spora szansa, że nie przepłacimy za nie. W tym przypadku jakoś wyjątkowo tanio jednak nie było, choć o drożyźnie też ciężko mówić.
Le Petit Saint Vincent okazał się dość dziwnym winem jak na cabernet franc. Jeśli miał kiedykolwiek pazur typowy dla odmiany, to z wiekiem zupełnie go stracił. Została piękna owocowość, delikatność, coś na kształt pluszowości. Niski alkohol - 12,5% był niski tylko z nazwy, już nie pierwszy raz się przekonałem, że stare wina szybciej mi idą do głowy. Najciekawsze jednak było w nim coś innego. Tego samego dnia paliłem pyszne cygaro ( nie robię tego tak często jak bym chciał; hojnemu darczyńcy serdecznie dziękuję! ). Ponieważ wciąż je czułem na ubraniu, myślałem, że przytłumi wszystkie aromaty wina. Tymczasem pięknie się skomponowało z liściastymi aromatami wydobywającymi się z wina. Tak przez przypadek wyszło zupełnie niegłupie połączenie.
Wino wypiłem przy okazji Winnych Wtorków. Niestety ta edycja nie okazała się sukcesem frekwencyjnym ponieważ winniwtorkowicze mają teraz co innego na głowie, o czym przekonacie się w jutrzejszych wpisach.
Czerwoną Loarę pili również:
Blurppp
To co pijemy
Pisane winem

czwartek, 29 listopada 2012

"Encyklopedia alkoholi", Wojciech Gogoliński

Po co komu drukowane wydawnictwo encyklopedyczne? Przecież w internecie znajdziemy wszystko. I właśnie chyba po to. W Necie jest wszystko, i teksty mądre i te zupełnie bez sensu. Wystarczy kilka razy najeść się wstydu, przytaczając rzekome fakty z internetu, aby mieć ograniczone zaufanie do wszystkiego co w Sieć jest wrzucane. Jak zawsze dobrze mieć zaufanego przewodnika. Do tej roli świetnie nadaje się Wojciech Gogoliński - autor omawianej encyklopedii. Obecnie szefujący Czasowi Wina jest prawdziwym dinozaurem wśród polskich wino- i alkopisarzy. Po lekturze widać, że nie jest człowiekiem, który zachłysnął się nową pasją pół roku temu i chce o tej pasji całemu światu opowiedzieć. Po lekturze widać po prostu zawodowstwo.
Encyklopedia alkoholi skupia się na trunkach mocnych. Ich charakterystyce, historii, możliwościach podawania, czasem zdarzy się ciekawostka. Oprócz mocniaków znajdziemy też hasła traktujące o winach wzmacnianych ( ponad 4 strony o Maladze! ). Cenne dla mnie jest, że Autor opisuje również konkretne marki alkoholi, zwłaszcza te obecne na naszym rynku. Od razu widać, że nie jest to bezrefleksyjny przedruk jakiejś zachodniej książki niemającej wiele wspólnego z naszymi realiami. Do tego całe mnóstwo fotek zawierających zwykle coś więcej niż tylko zdjęcie butelki.
Teoretycznie jest to książka dla początkujących, ale im głębiej się w nią wgryźć, tym bardziej czujemy się właśnie początkującymi.
Zdecydowanie warta zakupu, zwłaszcza w kontekście zbliżających się Mikołajek.

wtorek, 20 listopada 2012

Berek Niepoort 2008

SMACZNE+, 48 PLN


Wino Berek może się wydawać materiałem szkoleniowym dla studentów I-ego roku Marketingu. Wielki winiarz - Dirk Niepoort ( o którym pisał ostatnio Kuba Janicki ) wypuścił na rynek teoretycznie podstawowe wino. Żeby nie było nudno do projektu zaprosił plastyków z różnych krajów. Na nasz rynek etykietę zaprojektował Andrzej Mleczko. Bardzo dobrą etykietę. Wina nie da się nie zauważyć na półce sklepowej. Sukces sprzedażowy właściwie zapewniony. Tylko co to za sztuka sprzedać wino jeden raz? Rzecz w tym, żeby po nie wrócić. O zawartość zadbał Niepoort. W końcu podpisując nawet swoje podstawowe wino firmuje je swoim nazwiskiem, na wtopkę nie ma miejsca. Przyjemnie mokre w ustach. Kwasowość w sam raz, cieliste, ale też tak w punkt. Pełne aromatów owocowych. Spokojnie można wypić samo, ale z mięsem mielonym też świetnie sobie poradziło. Berek jest naprawdę dobry, ale co tu kryć, głowy nie urywa. Jednak świetne nazwiska i cały pomysł sprawiają, że wygrywają wyścig o zwrócenie naszej uwagi z konkurencyjnymi winami. Jedyną wadą Berka jest ewidentnie oszukana butelka. To niemożliwe, że pełne 0,75 litra tak szybko się kończy...

A historyjka z etykiety jest bardzo prawdziwa, czego wielokrotnie doświadczyłem. Facet z butelką winem ma z miejsca +10 punktów do atrakcyjności.

Wypiłem przy okazji Winnych Wtorków. Koledzy pili również:
Czerwone czy białe
Pisane winem
Blurppp
Winniczek
To co pijemy - brytyjska wersja Berka

poniedziałek, 19 listopada 2012

Schietto Nero d'Avola Dei Principi di Spadafora 2009

WYŚMIENITE-, OK. 70 PLN
W poprzednim wpisie chwaliłem przepyszne dziwadełko z Sycylii, dziś pora na klasykę. Nero d'Avola to odmiana dająca "twarz" czerwonym winom sycylijskim. W końcu jego przydomek - sycylijski książe - do czegoś zobowiązuje. Moje pierwsze spotkania z Nero to były niemal zawsze wina ciemne, pełne, muskularne, potężne, ze sporym alkoholem i delikatnie słodką końcówką. Ponieważ wina takie, w pewnym okresie mocno mi się przejadły, to omijałem Nero z daleka. Potem potykałem się o coraz więcej Nero delikatniejszych i jeszcze delikatniejszych. Ich delikatność nie była jednak naturalna, wyglądała tak jakby ktoś do ciężkiego wina dolał szklankę wody, smakowało jak zwykłe oszukaństwo. Dziwiąc się samemu sobie zatęskniłem za klasyczną interpretacją odmiany. Z pewnością taką megaklasyką jest wino ze znanej winnicy Spadafora. Bardzo, bardzo konkretne wino. Takie do ugryzienia. Soczyste, taniny okrągłe, wyraźnie słodka końcówka. Aromaty porzeczki, śliwki, borówki. Alkohol na poziomie 14,5% o dziwo nie robi wrażenia przesadzonego. Dla wszystkich, którzy lubią takie cieliste wina jest strzałem w dziesiątkę. Nie chcę zgrywać mądrali, ale wydaje mi się, że świetnie trafia w polski gust. A w połączeniu z kaczką, to już w ogóle. Tym bardziej dziwi, że wino jest nieobecne na naszym rynku (jeśli jednak jest, to proszę o info w komentarzach). Kiedyś Spadafora była importowana do Polski, szlak więc jest już przetarty. Tanio nie jest, ale winu wróżę duży sukces sprzedażowy. Sam bym chętnie nabył raz na jakiś czas buteleczkę.

Wino otrzymałem od przemiłej przedstawicielki winnicy, co oczywiście nie miało wpływu na moją życzliwą ocenę.

niedziela, 18 listopada 2012

Nanfro Frappato 2011

Bawią mnie stereotypy. Te winiarskie również, a może zwłaszcza. Jeden z nich mówi, że czerwone wina z Południa są nudne, ciężkie, mocne, konfiturowe. Winiarze uprawiający szczep Frappato na południu Sycylii kpią sobie z tego stereotypu w żywe oczy. Robią wina, które na pozór ciężko pokochać od pierwszego wejrzenia, ale uzależniają silniej niż wszelkie stupunktowe prymusy. Pierwszy problem jaki mamy z Frappato to kolor, taki ni to pies ni to wydra. Tylko trochę ciemniejszy od różowych ( choć pewnie też nie wszystkich), jaśniejszy od Pinot Noira. Ceglasta barwa, charakterystyczna dla starych win, tu występuje od samej młodości wina. Aromaty to kolejny odlot. Więcej nut kwiatowych niż owocowych. A jeśli już owoce to te delikatniejsze: malina, truskawka. Jest na świecie trochę lekkich win czerwonych, czemu zatem Frappato? Dla mnie szczep ten stał się synonimem subtelności, finezji i elegancji. To zresztą kolejny paradoks Frappato. Jak to możliwe, że odmiana z najgłębszego Południa Italli sprawia takie wymuskane wrażenie? Przy Frappato to nawet moje ukochane Nebbiolo wygląda jak buraczany chłop przy baletnicy. Niestety baletnice mają mizerną siłę przebicia. W Polsce Frappato może się napić tylko ten, kto bardzo chce znaleźć te wina. Najpopularniejsze jest obłędne COS, da się znaleźć też Terre di Giurfo. Trzeba cisnąć sklepy, żeby znalazły na półkach sklepowych choć jedno miejsce na te odjechane wina.
Ja zilustruję posta butelką Frappato z winnicy Nanfro. Smakuje tak jak opisałem wyżej. Piłem je na dwa razy. Najpierw z rybką ( bomba! ), a potem lekko schłodzone patrząc na dymiącą Etnę ( na foci robi małe wrażenie ). Jeśli uda Wam się przy okazji winnych podróży trafić Frappato, bierzcie cały karton. Przeżycia zupełnie, ale to zupełnie odmienne. Warto.

A jutro o klasyce z Sycylii.

czwartek, 15 listopada 2012

Jacob's Creek Reserve


Wspominałem ostatnio o fantastycznej akcji Jacob's Creek, teraz wypada również opisać bohaterów całej zabawy. Dzięki promocji dowiedziałem się, że Jacob's Creek robi coś więcej niż tylko jedne z najlepiej sprzedających się win w marketach. Początkowo podchodziłem do tej strategii dość sceptycznie. W końcu wiele osób sięgających po droższe i dość ambitne Rezerwy od Jacobs'a, może nie chcieć być kojarzonymi z podstawowymi winami tego producenta. Po chwili zastanowienia zrugałem samego siebie za tak stereotypowe myślenie. Lata temu nauczyłem się, że nie jest sztuką niesprzedawanie win w supermarketach, sztuką jest sprzedawanie zarówno w marketach jak i w dobrych restauracjach. Mistrzem w tym jest chyba firma Torres, której wina znajdziemy i na stacji benzynowej i na hiszpańskim dworze królewskim.
Nowe rezerwy Jacob's Creek mają z założenia oddawać nie tylko charakter odmiany, ale również regionu, w którym powstają. Za cienki jestem by odnaleźć siłę australijskich terroir, w tym trzeba siedzieć trochę na poważniej. Tak czy inaczej wina robią bardzo pozytywne wrażenie. Na początku wydają się być więcej niż poprawnie zrobioną masówką. Po czasie zdecydowanie zyskują na elegancji. Ten czas to w moim przypadku było ponad dwie godziny na każde z win.
Chardonnay ze Wzgórz Adelaidy miało 13% alkoholu, co jak na Australię nie jest przesadą. Udało mu się połączyć siłę z delikatnością. Fajne aromaty brzoskwiniowe i cytrusowe. Do tego lekka mineralność. Smakowało na znacznie droższe. Dla niektórych to zabrzmi jak świętokradztwo, ale ostatnio wypiłem kilka gorszych Chablis od tego australijczyka.
Cabernet Sauvignon zrobił z tej trójki na mnie najmniejsze wrażenie. Nie dlatego, że był marny, tylko totalnie przewidywalny. Porzeczka i papryka ( zwłaszcza papryka ), które powinny być w Cabernecie były tam. Właściwie to nawet w nadmiarze, przykryły ewentualne inne aromaty. Trochę wygląda jakby zostało zrobione na zamówienie, aby powstał Cabernet "książkowy". Książkowo jest, ale emocji niezbyt wiele.
Shiraz z Barossy okazał się czarnym ( dosłownie bardzo czarnym ) koniem tego zestawu. Pewnie już tu kiedyś wspominałem, że z Shirazów to lubię tylko dobry Rodan, na który mnie nie stać, oraz przede wszystkim Sycylię. Generalnie wydaje mi się, że Australia zrobiła sporo by wiele osób zniechęcić do tej odmiany. Ten Shiraz jest tak fajny, że chyba na nowo zacznę próbować win z tego szczepu roionych na Antypodach. Czekoladowy, pieprzny, eukaliptusowy. Mocne, ale nie chamski tylko elegancki. W ciemno wycenił bym go na nieco więcej. Naprawdę warto.
Ideą przewodnią kampanii Jacob's Creek było przesłanie "Nie oceniaj wina po etykiecie". Choćbym nie wiem jak się do tego nie przyznawał, to prawda jest taka, że nikt z nas nie jest wolny od lekkiego snobowania się. Ciężko przyznać, że wino typowo supermarketowe może być jakości wyższej niż te "ą" i "ę". Jacob's trochę mnie w tej materii otrzeźwił i ściągnął na ziemię, za co dziękuję.
Na deser polędwica w kształcie Australii.


niedziela, 11 listopada 2012

Winnica Adoria razy pięć

Prowadzona przez Kalifornijczyka Mike'a Whitney'a Winnica Adoria wydaje się być w pełni profesjonalnym projektem. Z rozmysłem wybrana działka, bardzo profesjonalny marketing (polecam zapisać się na ich newslettera ), skuteczne kreowanie własnego wizerunku w mediach, współpraca z wielkim dystrybutorem win, śliczne etykiety. Do tego wszystko jest spójne. Sprawia wrażenie zawodowstwa, w przeciwieństwie do wielu polskich winnic, których główną zaletą jest pasja winiarzy. Skoro jest tak dobrze, to czemu Adoria gości na tym blogu po raz pierwszy? Ano temu, że nie chciałem kopać leżącego. Początki win z tejże winnicy były najdelikatniej mówiąc trudne. A żeby być uczciwszym wobec faktów, to wina były dramatycznie niepijalne. Próbując ich przy okazji różnych degustacji, błogosławiłem zwyczaj profesjonalnego odpluwania spróbowanego wina. Taki badziew w ładnym opakowaniu. Coś się jednak zmieniło, a właściwie zmienia. Spróbowałem ostatnio pięciu win z Adorii i obok standardowych zlewek znalazłem również świetnie zrobione wina. Zacznijmy od zlewek.
Bacchus 2011 jest zwyczajnie niepijalny i na tym opis trzeba skończyć. Na to wino szkoda pół słowa, a co dopiero 60 złotych.
Chardonnay 2010 półsłodkie traktuję jako dowcip bądź eksperyment. Dowcip nieśmieszny zupełnie, eksperyment nieudany. Być może turyści odwiedzający winnicę żądali czegoś z cukrem i dlatego to wino powstało. W każdym razie powstać nie powinno. Mało brakowało a pojechałbym po nim do Rygi.
Riesling 2011 jest winem, z którym mam problem. Początkowo smakowało jak Bacchus, czyli było bardzo bliskie zlewowi. Z czasem jednak otworzyło się na tyle, że przypomniało uczciwego Rieslinga. Oczywiście 79 złotych za to wino trzeba traktować w kategorii dowcipu. Temu winu warto się jednak przyglądać.
Na koniec perełki, które sprawiły, że ten post w ogóle powstaje.
Chardonnay 2010 w wersji wytrawnej. Nie wiem czy są takie, ale dla mnie to mógłby być książkowy wzorzec Chardonnay. Pełne, zbudowane, ciężkie, ale nie nazbyt ciężkie. Świetnie połączona owocowość z aromatami chlebowymi. Naprawdę bombka. 79 złotych za to wino to sporo, ale po zakupie nie poczujemy się oszukani.
Pinot Noir 2010 chodzi w innej kategorii wagowej. Pijąc je nie myślałem, że jak na polskie warunki jest niezły. On jest niezły czy wręcz świetny jak na warunki światowe. Nawet kolega, który już dawno temu przestawił się z jedzenia mięsa na picie Pinotów, cmokał z uznaniem. Świetne wino, bardzo owocowe, delikatne i po prostu eleganckie. Wiem jak to zabrzmi, ale uważam, że 90 złotych za tego Pinot Noir to po prostu dobra okazja.


I tak po raz kolejny, się ułożyło, że przy okazji Święta Niepodległości wspominam o polskich winach. Teraz zabieram się za gęsinę.

czwartek, 25 października 2012

Napowietrzacz VACU VIN

ŚWIETNE, 47 PLN
Napowietrzacz, zwany również aeratorem, ma nas ratować w sytuacjach gdy nie mamy czasu bądź chęci na dekantację wina. Napowietrzaczy jest całe mnóstwo, tańsze i droższe, ładniejsze i brzydsze. Podstawowe pytanie brzmi jednak czy są skuteczne? Bawię się ostatnio aeratorem z firmy VACU VIN i widzę, że to naprawdę działa. Aby uniknąć autosugestii poprosiłem Żonę o pomoc w teście. Nalała mi to samo wino do identycznych kieliszków, jeden zwyczajnie, a drugi z napowietrzaczem. Różnica w smaku, a jeszcze bardziej w zapachu była tak ewidentna, że nawet ja rozpoznałem właściwie próbki. Wino napowietrzone było ... dobrze napowietrzone:) W porównaniu ze ściśniętą "normalną" próbką smakowało o 1/3 lepiej. Powtórzenie na innych winach dało taki sam efekt. Wygląda na to, że jednorazowa inwestycja zwraca się już po jednej - dwóch butelkach.
Aerator VACU VIN ma jednak i swoje wady. Zasadnicza to wygląd. Tego nie da się postawić na stole, żeby nie wzbudzać co najmniej uśmiechów. Paskudny, kojarzący się z jednej strony z szufelką, a z drugiej ze szpitalnym basenem. Do tego jeszcze ten biały kolor. Wioska i tyle. Drugą niedoskonałością jest uszczelka nie pasująca do wszystkich szyjek. Bardzo, ale to bardzo łatwo może aerator wypaść i zalać wszystko wokół. Przyznam, że napełnianie kieliszków nad zlewem odbiera mi sporą część frajdy.
Niemniej jeśli ktoś trafi na ten bądź inny napowietrzacz, to zdecydowanie polecam zakup. Jeden z użyteczniejszych drobiazgów. Choć karafka to zdecydowanie nie jest.

środa, 17 października 2012

Vouvray Lieuidit Les Forses d'Hareng 2006

WYŚMIENITE, 49 PLN
Mam ostatnio pod górę z Winnymi Wtorkami. Pora choć trochę ruszyć się, bo jeszcze, nie daj Boże, zostanę karnie wywalony z tej fajnej inicjatywy. Tym razem tematem WW jest VOUVRAY. Wybrała je Ilona prowadząca bardzo dobrego bloga gdzieś w dalekim kraju. Widać, że Winne Wtorki robią się popularne. Chodzą słuchy, że wkrótce dołączą do nas Jancis Robinson i Andrew Jefford :)
Wróćmy jednak do Vouvray. Ta nadloarska apelacja jest przez nas ciut zapomniana, a wielka szkoda. Wybór win z Vouvray w większości sklepów, nie rzuca na kolana. W sumie trudno się dziwić. Wina kochane przez winopisarzy, ale niestety jeszcze nie poznane przez klientów. Na razie. Vouvray to prawdziwa WHITE POWER, czerwieni tu nie uświadczysz. Niby tylko biało, ale odcieni bieli jest więcej niż kolorów śniegu. Jest słodko, jest z bąblem, jest i wytrawnie. Wspólnym mianownikiem jest grono chenin blanc. Winiarze z RPA ( sorki za to white power ) mogą się uczyć od nadloarczyków co z chenin blanc można wyprawiać. Te z RPA bywają dobre, ale zazwyczaj są zwyczajnie nudne.
Mi trafiło się zupełnie nienudne Vouvray nazywane półwytrawnym, a ocierające się niemal o półsłodycz. Wino wypiłem z jeszcze mniej doświadczonymi ode mnie w winach kobietami - siostrą i siostrzenicą. Powiem krótko, były uwiedzione. Wino piliśmy jedząc gąskę. To jest generalnie taki trend, żeby dawać słodycze do dania głównego. Mnie to przekonuje średnio, ale w tym przypadku trafione w dychę. Wrzosowe, krzemowe, miodowe. Starsze niż ja, a wciąż żywe. Bombeczka. Chyba dam się przekonać do tych słodkości. Schabik z Maderą, Aszu z kaczką czy Marsala z kraszonymi ziemniakami, może być ciekawie.
Nie piłem Vouvray sam:
Ilona piła dyletancko
Kuba musiał się nabiegać
Jougleur składa poważne deklaracje
Blurppp pił totalną klasykę

piątek, 5 października 2012

Moje pierwsze wino czyli patologia w rodzinie

Unikam wrzucania na ten pijacki blog notek o charakterze nadmiernie osobistym. Dziś będzie inaczej, bo i sytuacja jest szczególna. Dziś mija okrągła rocznica rozpoczęcia mojej przygody z winem.
Część z Was pewnie słyszała jakimi byliście słodkimi dziećmi do czasu aż wpadliście w złe towarzystwo/poszliście do gimnazjum/ożeniliście się/zbyt szybko wzbogaciliście się czy cokolwiek innego. Ja również byłem słodką pociechą do 5-ego października 1982 roku. Tego dnia spróbowałem wina po raz pierwszy w życiu i już nic nie było tak samo.
Większy podał, mniejszy wypił.

5-ego października mój, starszy o 10 lat, brat świętował swoją 18-tkę. Jak łatwo wyliczyć ja miałem wtedy lat zaledwie 8. Imprezka miała przebieg bardzo stonowany. Nie dość, że inne czasy, to jeszcze Stan Wojenny. Mimo wszystko nasza Mama zostawiła mieszkanie młodzieży, a ze mną poszła na cały wieczór do Cioci. Ciocia jednak ostro Mamę nastraszyła mówiąc, że młodzi zrobią z domu nie wiadomo jaki chlew. Padł pomysł by małego ( w sensie mnie ) podesłać w charakterze szpiega. Mama znała swoich synów. Tuż przed moim powrotem do domu ostrzegła: Brat da Ci wino i powie "Teraz mały jeśli powiesz co my tu robiliśmy, to ja powiem Matce, że piłeś wino". W kilka minut po powrocie Brat wlał mi całą szklankę wina i dał do wypicia. Chcąc zaimponować Jemu i Jego kumplom wypiłem duszkiem. Zaraz po przełknięciu usłyszałem "Teraz mały jeśli powiesz co my tu robiliśmy, to ja powiem Matce, że piłeś wino":) Serio, tak było. Wino mnie nie upiło, nie rozweseliło, nie zmieniło. Wypiłem je jak kompot. Od tego czasu podświadomie wiedziałem, że mam mocną głowę. Moje pierwsze wino nie było Kadarką ani Sophią. Było to wino domowe zrobione przez mojego Ojca. Podejrzewam, że, jak zazwyczaj, była to mieszanka winogron, porzeczek i jeżyn. Dziś rano zadzwoniłem do Brata chcąc się upewnić co to było. Nie pamięta, ale jest przekonany, że było na poziomie alpagi. No cóż... Mnie i tak wciągnęło i trzyma do dziś.
Niemądrzy rodzice czy durni bracia robią sobie czasem podobne żarty z dzieci. Ludzie pomyślcie trochę! Im więcej takich nierozsądnych osób podających alkohol maleństwom, tym więcej będzie grafomańskich blogerów winiarskich. Jeden starczy.
Piję wino od 30 lat. Dół...

wtorek, 2 października 2012

Nie oceniaj wina po etykiecie czyli Jacob's Creek idzie bardzo szeroko.

Zagadkowy mail, tajemnicza przesyłka, spotkanie w podziemiu i degustacja w ciemno. Brzmi jakbym chciał opowiedzieć film lub co najmniej sen, ale wszystko zdarzyło się naprawdę.
Pierwszy był mail. Napisany z dziwacznego, nieznanego mi, adresu. Czcionka niemal nie dawała się odczytać. Zwykle w podobnych mailach namawiają mnie do kupna Viagry albo zalogowania się na podejrzanych stronach. List podpisał THE LABEL PROJECT i po nitce do kłębka udało mi się zobaczyć, że nie wygląda to ani na sprzedawców Viagry, ani na wyłudzaczy adresów. W mailu zaproponowano mi udział w degustacji w ciemno win australijskich. Choć do degustacji w ciemno mam stosunek ambiwalentny, zgodziłem się i udostępniłem swoje dane.
Kilka dni później otrzymałem książkę Umberto Eco Cmentarz w Pradze oraz regulamin całej zabawy. Ta najlepiej sprzedające się w Polsce książka, ze słabą dość okładką, miała nawiązywać do przesłania całej zabawy - NIE OCENIAJ WINA PO ETYKIECIE. Zrobiło się ciekawie.
W ubiegły piątek nastąpiła kulminacja zabawy. W podziemiach hotelu Le Regina organizatorzy przeprowadzili degustację w ciemno trzech win australijskich. Wcześniej prelekcję, otwierającą nam oczy na wiele spraw, poprowadził Tomasz Kolecki-Majewicz. W zabawie uczestniczyły trzy blogerki kulinarne i troje blogujących o winie. Degustacja okazała się taka w ćwierć ciemno. Etykiet rzeczywiście nie widzieliśmy. Dostaliśmy jednak cały wachlarz podpowiedzi mający nam podsunąć na myśl zarówno szczep, jak również region powstania wina. Podpowiedzi okazały się na tyle użyteczne, że udało mi się odgadnąć, że piliśmy Chardonnay z Adelaide, Shiraza z Barossy i Cabernet z Coonawary. Potem poczęstowano nas obiadem, którego długo nie zapomnę. Było naprawdę na bogato. Korzystając z okazji jeszcze raz dziękuję koleżankom, które pozwoliły mi podojadać swoje antrykoty. Ostatnio, przy innej okazji, usłyszałem, że mam chyba trzy żołądki - coś w tym jest :)

Wciąż jednak nie mieliśmy pewności czy trafiliśmy dobrze. Wczoraj doszła do mnie paczka z próbowanymi wcześniej winami, ale już normalnie z etykietami. Wina okazały się należeć do linii Reserve firmy Jacob's Creek. I wszystko okazało się jasne. Przede wszystkim rozmach i profesjonalizm przedsięwzięcia. Projekt The Label Project objął kawał świata i wciągnął do zabawy całe mnóstwo blogerów. Myślę, że skoordynowanie całości i utrzymanie sekretu było sporym wyzwaniem.
Drugą sprawą jest chęć odświeżenia marki. Jacob's Creek to wina podobne do filmów Olafa Lubaszenki. Krytycy za nimi nie przepadają, a normalni ludzie kochają. Rozmawiałem niedawno z koleżanką o J.C. i powiedziała mi, że to są dla niej takie wina ostatniej szansy. Obecne bardzo szeroko, niemal w każdym sklepie osiedlowym. Przyzwoita jakość gwarantowana choć, co tu udawać, tyłka nie urywają.
Przyznam, że do czasu degustacji nie miałem pojęcia, że Jacob's Creek robi również wina ambitniejsze. Nie wiem czy bym po nie sięgnął. Jednak spora popularność marki raczej by mnie zniechęcała niż odwrotnie. Dopiero jednak ślepa próba wyzwoliła mnie z myślenia stereotypowego. Spodziewam się, że to był właśnie główny cel tej globalnej akcji. Można powtórzyć ( ocierając się z deka o kicz ) za lisem z Małego Księcia, że "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".
Degustowanym winom poświęcę osobny post. Osoby zainteresowane projektem odsyłam na ich stronkę.
Dodam jeszcze, że główną nagrodą w konkursie jest wyjazd do Australii, czyli bajka! Rozstrzygnięcie wkrótce, mam swoich faworytów. Wyniki wrzucę tutaj więc warto śledzić bloga.
Mariusz również tam ze mną był i te same wina pił.

niedziela, 23 września 2012

A Cappela crianza 2008

FATALNE, 15 PLN
A cappella to, w wielkim uproszczeniu, termin mówiący o śpiewie bez akompaniamentu instrumentów. Biedronkowe wino z Ribery del Duero przyjęło taką nazwę. Tłumacząc z biedronkowego na nasze, trzeba powiedzieć, że ich A CAPPELA nie mówi o braku instrumentów, tylko o braku winiarza robiącego to wino, braku smaku, braku naturalnych aromatów, braku regionu pochodzenia ( choć etykieta mówi co innego ). Co w winie zatem jest? Znajdziemy sok owocowy z alkoholem i całą garścią chemii. Nie da się tego pić, nie ma sensu o tym pisać. Wrzuciłem je tu z poczucia obowiązku, aby ostrzec bliźnich przed kupowaniem go. Najbardziej boli, że wino ma certyfikat jednej z wybitniejszych apelacji hiszpańskich. Skoro dali go takiemu produktowi winopodobnemu, to już naprawdę nie wiadomo komu wierzyć.

wtorek, 18 września 2012

Zabawy alkomatem

Osoby śledzące mój profil na FB wiedzą, że ponad miesiąc temu zostałem obdarowany przez Mamę alkomatem. Podarunek boleśnie nawiązał do mądrości ludowej "któż Cię lepiej zna niż własna Matka?". Prezent przyjąłem jednak z godnością czy nawet wdzięcznością. Wziąłem się za ostre testowanie alkomatu. Zaznaczę, że alkomat jest daleki od tych profesjonalnych za 3-4 tysiące, ale na zabawkę też nie wygląda. Pomiary mogą się nieco różnić od właściwych. Niemniej, przy wszelkich zastrzeżeniach, jakieś wnioski udało mi się po miesiącu zabawy wyciągnąć.
MAM ŁEB JAK KOŃ
Wbrew pozorom nie chwalę się. Nie uważam, żeby mój metabolizm był jakimś wyjątkowym powodem do chwały. Niezależnie od tego ile wina wypiję, to rozkładam je maksymalnie po 2 godzinach. Jedni powiedzą, że to fajnie tak momentalnie trzeźwieć. Dla mnie jest raczej wytłumaczeniem czemu sięgam po kieliszek tak regularnie. W sumie to dziwne, że jeszcze nie wstaję w nocy podpijać...
NAWET PROFESJONALNE DEGUSTACJE SĄ NIEBEZPIECZNE
W czasie testowania sprzętu udało mi się uczestniczyć w profesjonalnych degustacjach, takich z wąchaniem, siorbaniem i odpluwaniem ( niemal żadnego picia ). Po przepłukaniu ust 30 próbkami win czułem się jak zwykle czyli trzeźwy. Niestety alkomat wskazywał grubo ponad 0,5 promila, co już nawet nie jest wykroczeniem tylko przestępstwem. Kiedy podczas podobnych degustacji delikatnie podpijałem najlepsze z win, to wskazania alkomatu dramatycznie wzrastały.
BEZ WODY NIE MA JAZDY
Niezależnie od tego ile się wypije powinno się napić wody i odczekać 10 minut. Bez płukania ust wodą wynik alkomatu zwykle był grubo zafałszowany. Nawet pół kieliszka wina może sprawić, że w oczach kontrolującego policjanta, będziemy wyglądać jak totalnie pijani. Ja od zawsze wożę na tylnym siedzeniu butelkę wody.
PAWEŁKI TO NIE MIT
Wszyscy słyszeliśmy, że po batonach Pawełkach alkomaty wariują. U mnie wyszło wskazanie 0,25 promila po jednym batoniku. Na przeróżne cukierki też trzeba uważać. Teść po zjedzeniu rano miętusów miał wskazanie 0,75 promila, musiał odczekać kwadrans i zeszło. Polecam to zwłaszcza uwadze osób podjadających różne słodycze podczas długiej jazdy. Prawdziwym pogromcą alkomatu jest jednak płyn do ust. W dwie chwile po użyciu go miałem podobno 4 promile. W miarę szybko to zeszło, ale jednak robi wrażenie.
JEDZENIE MA WPŁYW NA WSKAZANIA ALKOMATU
Kolejna nieodkrywcza myśl. Zaskoczyło mnie jednak jak mocno jedzenie wpłynęło na zmniejszenie wskazań alkomatu. Wypicie tej samej pół butelki wina solo i przy obiedzie to dwa skrajnie różne odczyty alkomatu. Oczywiście niższe gdy jemy. Kolejne potwierdzenie słuszności, że wino najpierw się je, a potem pije.

Oczywiście wiem, że wszystkie powyższe pseudo mądrości są ogólnie znane. Przetestowane jednak na własnej skórze znacznie skuteczniej wbiły mi się w świadomość. Wiele razy byłem trzeźwy jak szkło, a pomimo to mogłem stracić prawo jazdy. Doświadczenia ostatniego miesiąca są dla mnie kolejnym argumentem na rzecz podniesienia dopuszczalnego limitu do 0,5 promila, tak jak jest w większości krajów Unii. Kiedyś nawet próbowałem w tej sprawie przepytywać naszych polityków. Po takich zmianach moglibyśmy sobie częściej pozwalać na szaleństwa sobotniej nocy w postaci zjedzenia aż dwóch Pawełków. Tymczasem, dopóki zmiany nie zostaną wprowadzone, wiem, że na degustacje muszę jeździć komunikacją miejską.

piątek, 14 września 2012

Konkurs WINNA FOTKA - WYNIKI

Zakończył się największy konkurs w mojej blogowej historii. Pora na wyniki.

Najwięcej głosów zdobyło zdjęcie Bogdana - aż 478 !!! GRATULACJE Bogdanie. Najlepiej mobilizowałeś swoich Znajomych do głosowania i wygrałeś ze sporą przewagą. Ta nagroda została przyznana przez Was i to dzięki Wam do Bogdana trafi butla niemieckiego rieslinga.

Sam miałem o wiele większy kłopot. Wahałem się właściwie do ostatniej chwili komu przyznać nagrodę. Przysłaliście aż 78 zdjęć. Startując z konkursem spodziewałem się, że będzie maksymalnie 10 fotek. Z takiego bogactwa bardzo ciężko było wybrać to ulubione. W końcu padło na zdjęcie Marty. Przede wszystkim dlatego, że sam lubię robić podobne fotki. Ładnie złapane Marto, brawo.

Gdyby nie zdjęcie Marty, z radością bym wybrał któreś ze zdjęć z tego kolażu. W moim oku znalazły się tuż tuż za Zwyciężczynią. Pierwsze zrobione przez Agatę jest rewelacyjnie prawdziwe, cudna jest ta nieostrość. Środkowe, wykonane przez Justynę, jest dla mnie kompozycją idealną. Prawe zaś, strzelone przez Anittę, chyba najbardziej fantazyjne w całym konkursie. Przykro mi drogie Panie, że nie miałem więcej nagród, każda z Was na nią zasłużyła. Może następnym razem.
Wśród osób lajkujących wylosowałem Huberta i Klaudię, oni otrzymają korkociągi. Mam nadzieję, że niejedno dobre wino nimi otworzą.

Chciałbym jednak przedstawić tu wszystkie zdjęcia ( mam nadzieję, że żadnego nie ominąłem ). Aby uniknąć oczopląsu podzieliłem je na kilka kategorii.

Co zrozumiałe często fotografowaliście butelki. Butelki pojedyncze, w parach, w piwnicy czy nawet na drzewie.


















Jak już butelkę udało się otworzyć, to wino wlewaliście do kieliszków.




















Piliście wino w pięknych okolicznościach przyrody.






















Najczęściej w towarzystwie innych osób. 





















A zwłaszcza pięknych kobiet. Tych zdjęć mogło być więcej:)


















I całe mnóstwo innych, najróżniejszych zdjęć.














Obiecuję, że to nie jest ostatni konkurs na blogu. Wszystkim pięknie dziękuję za super zabawę.
Konkurs zorganizowałem z okazji dołączenia dwusetnego fana. Teraz jest nas ponad 500. Mam nadzieję, że choć część spośród osób, które dołączyły ostatnio, zostanie tu na dłużej.

czwartek, 13 września 2012

Plebiscyt Czasu Wina na WINIARSKI BLOG 2012

W 2009 roku MAGAZYN WINO zapowiedział przyznawanie nagród za winiarski blog roku. Na zapowiedziach się niestety skończyło. Za próbę ich realizacji bierze się w tym roku CZAS WINA. CZAS WINA będzie wybierać zwycięzcę spośród blogerów amatorów. Jak sami piszą "nie znajdziecie wśród nich ( wybranych blogów ) blogów dziennikarzy - Mistrzów pióra". Z założenia zatem przyjęto, że rywalizacja będzie trochę jak o mistrzostwo drugiej ligi. Szkoda. Inna sprawa, że nie wiadomo czy, wybierając miedzy blogami profesjonalnych dziennikarzy, mielibyśmy materiał do oceniania. O ile swoje artykuły piszą rzetelnie, to aktywność w Sieci, dla zdecydowanej większości z nich, sprowadza się do jednego wpisu miesięcznie, albo i rzadziej. Wiem doskonale, że ilość nie przechodzi w jakość. Niemniej jednak jeśli Czytelnik polubi czyjś styl pisania, to nie w porządku jest takiego porzucanie go. Mistrzowie pióra - do roboty ! :)
W plebiscycie CZASU WINA bierze udział 20 blogów. Myślę, że od końcowego wyniku, istotniejsza jest możliwość poznania wszystkich. Może ktoś zauważy coś ciekawego dla siebie o czym nie miał do tej pory pojęcia? Na pewno warto kliknąć we wszystkie i choć przez chwilę zagłębić się w posty. Sam również się zabawiłem i oddałem swój głos:
KONTRETYKIETA - to pomyłka, że Kuba Janicki znalazł się w tym gronie. Jest dla mnie profesjonalistą w 100%. Nie zmienia tego nawet fakt, że część Jego metafor jest tak odjechana jakby przejął i wykorzystał przesyłkę przeznaczoną dla Ramonki.
PISANE WINEM - podobno wykarmiłem Mariusza na własnej piersi. Polecam czytanie Jego bloga od początku, świetnie widać kolejne stopnie wtajemniczenia Mariusza. Dzięki ciągłemu podkreślaniu ( moim zdaniem to przesadna skromność ), że Mariusz wciąż zaczyna, czytając bloga nie czujemy, że ktoś nas naucza. To raczej wspólna przygoda.
BLISKO TOKAJU - jak w tytule. Niby bardzo monotematycznie, ale za to jak ciekawie. Żadnego rozstrzału - dziś Chile, a jutro Burgundia. Tutaj wszystko się kręci wokół jednego z najbliższych nam regionów winiarskich. Dla mnie bomba.

Chętnie bym oddał jeszcze kilka głosów na pozostałych kolegów. Właściwie niemal o każdym da się napisać ciepłe słowo:
CZERWONE CZY BIAŁE - choćby za całe działania około blogowe, jak na przykład pomysł Winnych Wtorków i Zakorkowanych
ŚRODKOWA PÓŁKA - rzetelne, wręcz aptekarskie analizy i cudne zdjęcia.
DTD - miliony fanów i przekucie zabawy w prawie biznes.
NIEWINNE HISTORIE - nie wiem na jak długo Filipowi wystarczy amunicji, ale na razie jest super ciekawie.
WINE TASTING - kolejny Jakub z Poznania pokazuję, że poza Warszawą jest życie:)
WINO Z WYBORU - Piotr wyszukujący wina najbardziej odjechane
I wielu, wielu innych. Również, a nawet zwłaszcza, tych, których w konkursie zabrakło.
Jeśli będziecie chcieli na kogoś oddać głos, to zapraszam na stosowne strony CZASU WINA ( to przypadek, że mój blog wskakuje tam jako pierwszy ). Panel głosowania wygląda bardziej na XX-wieczny niż współczesny, ale podobno ma być poprawiony. Tam też poczytacie o nagrodach dla głosujących. Miłej zabawy dla wszystkich.

poniedziałek, 10 września 2012

Eidosela Albarino 2011

MIERNE +, 25 PLN
Jakiś czas temu zdradziłem się, że albarino jest szczepem, który wdarł się przebojem do grona moich ulubionych odmian. Nie mogłem zatem przejść obok nowego wina z tych winogron dostępnego na naszym rynku. Nowym nabytkiem jest biedronkowa Eidosela. Spora część blogerskiej braci ( Mariusz, Wojtek, DTD ) zachwyciła się tym winem. Pozazdrościłem wrażeń kolegom i zapragnąłem się również zachwycić. Dodatkowo moje pragnienie podkręciła świetna etykieta wina. Cena jak na galicyjskie albarino bardzo, atrakcyjna, choć jak na wino z Biedronki, to już tak tanio nie jest. Niestety tylko cena okazała się dla mnie atrakcyjna. Nie powiem, Eidosela to bardzo przyjemne i rześkie wino. Taki lekki kwasiorek w sam raz na ciepłe dni. Niemniej od wina z tej apelacji oczekuję czegoś więcej niż tylko aromaty cytrusowe. Eidosela jest smaczliwa i absolutnie jej nie wypluwałem. Gdyby jednak to było moje pierwsze albarino w życiu, to chyba nie ruszałbym na poszukiwanie kolejnych.

piątek, 7 września 2012

Mayfair London Dry Gin

WYŚMIENITY+, 130 PLN
Igrzyska Olimpijskie w Londynie pozwoliły Brytyjczykom błysnąć blaskiem minionego Imperium. Wyścigi kolarskie, triathlon oraz maraton, które rozgrywano na ulicach Londynu, w wielu budziły podziw i tęsknotę za dawnymi czasami. We mnie również. Odżyły stereotypy, przypomniały się czytane lata temu książki Poe, Conan Doyle'a, a nawet Dickensa. Piękny i imponujący jest ten Londyn. Zapragnąłem się napić po brytyjsku i sięgnąłem po gin. Żaden z tych, które znam. Wybrałem ( w sumie to mi wciśnięto, ale DZIĘKI! ) gin, którego nazwa ma kojarzyć się z ekskluzywną dzielnicą Londynu. Mayfair London Dry Gin powalił mnie na łopatki. Teoretycznie giny są zwierzakami koktajlowymi i takie zamiary miałem również wobec Mayfair. Coś tam nawet spróbowałem zmieszać, ale to było bez sensu. Ten gin jest zbyt genialny by mieszać go z jakimiś głupotami. Jako dodatek wystarczy lód, tonik, limonka i jakieś drobne ziółko ( mięta, rozmaryn ). Mayfair bez żadnych poprawiaczy jest pełen aromatów cytrusowych. Do tego stopnia, że pijąc go pierwszy raz zastanawiałem się czy wcisnąłem do niego cytrynę, co nie miało miejsca. Chyba po raz pierwszy pijąc gin, zapomniałem, że jest to jałowcówka. Nuty kojarzące się z leśniczówką schowały się gdzieś z tyłu, ustępując miejsca aromatom bardziej kojarzącym się z dawnymi koloniami Imperium. Cudny gin.

niedziela, 2 września 2012

Gorgorito Tinta de Toro 2011

MIERNE- , 13 PLN
W Biedronce pojawiło się całe mnóstwo win hiszpańskich z nowej akcji tej sieci. Gorgorito stało się pretekstem do gorącej dyskusji, tyczącej polityki cenowej Biedronki, pod wpisem na Winicjatywie, warto poczytać. Niestety samo wino okazało się cienkie jak nóżki kury z etykiety. Bardzo lubię wina lekkie, niezobowiązujące, ale to nie jest lekkie tylko jest cienkie. Dziwnie pachnie jakimiś bananami, zupełnie jakby przeszło macerację węglową. W ustach znika zanim tam się pojawi. Totalnie bez wyrazu. Szkoda więcej słów. Ja kończę pisać, a Wy czytać.
Plusiki za świetną cenę i super etykietę.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Winna Fotka po pierwszym tygodniu

Pierwszy tydzień konkursu fotograficznego za nami, zostały jeszcze dwa. Wrzuciliście całe mnóstwo fotek, które wklejam poniżej. Jedne bardziej osobiste, drugie ogólniejsze. Jedne super profesjonalne, inne ciut mniej. Wszystkie szczere i za wszystkie serdeczne dzięki.
Przypomnę, że nagrody są trzy:
1. Dla zdobywcy największej liczby głosów ( na razie mocno prowadzi Danusia )
2. Dla fotki wybranej przeze mnie ( na razie ma trójkę faworytów )
3. Dla kogoś z lajkujących bądź udostępniających post główny

Wszystkim chcącym dołączyć do konkursu polecam kliknięcie w stosowną aplikację na moim profilu FB.
Przed nami jeszcze dwa tygodnie zabawy i mnóstwo głosów do zdobycia. Zatem wrzucajcie, lajkujcie, udostępniajcie i głosujcie.
Miłej zabawy!