sobota, 25 lipca 2009
Don No 1 Pedro Ximenez
WYŚMIENITE-, 25PLN
Patrząc na brunatną barwę wina ciężko uwierzyć, że powstaje z białych owoców. Pedro Ximenez jest szczepem z natury zawierającym dużo cukro, a dodatkowe posuszanie zebranych gron na słońcu potęguje jeszcze efekt słodyczy. W rezultacie łatwo otrzymujemy wino w przypadku którego nie mamy żadnych problemów co do zakwalifikowania go. Nie jakieś tam półsłodkie, jest to ewidenta słodycz w płynie. Nie wiem ile jest w tym prawdy ( proszę o ewentualne rozjaśnienie w komentarzach ), ale podobno Hiszpanie nie pijają słodkich PX wcale, a tylko używają w kuchni, głównie do polewania lodów. Z lodami smakuje rzeczywiście genialnie, ale spokojnie można popijać je też normalnie, a nawet spróbować, na zasadzie ciekawego kontrastu, z pleśniowym serkiem.
Pierwszym aromatem przez który ciężko się przebić są rodzynki, wyczułem też nuty karmelowe, orzechowe i miód gryczany. Mój kolega mówi na to wino "kukułka w płynie", coś w tym jest. Jednocześnie została w nim odrobinka kwasowości, sprawnie "odmulająca" cały efekt. Choć nie da się go wypić zbyt wiele, to jednak ciężko się oderwać. Ogromną frajdę sprawia nawet wąchanie pustego kieliszka, aromaty pozostają naprawdę długo.
Ale oczywiście najbardziej, choćby z racji obecnej pogody, polecam je do lodów. Zimą możemy spróbować dodawać je do pierników, powinno również się sprawdzić.
czwartek, 23 lipca 2009
Crocodile Rock Semillon/Chardonnay 2006
Przez upały tyle się piwa opiłem, że teraz to nawet podstawowe białe smakuje jak ambrozja.
Przyznam szczerze, że w tym winie z Australii, jedynym co mnie skłoniło do zakupu była cena. Z zasady nie ufam winom ze zwierzątkami na etykiecie ( no chyba, że jest to pewien baranek ) produkowanymi masowo w RPA i Australii. Takie zwierzątko ma się kojarzyć z egzotyką i przyciągać wzrok na hipermarketowej półce.
Tymczasem ta klasyczna mieszanka Semillon/Chardonnay zaskoczyła nad wyraz pozytywnie. Przede wszystkim świetnym ciałem i nienachalnymi, acz silnymi, aromatami jabłek, skoszonej trawy i grejfruta.
Przyznam ze wstydem, że dopiero w trakcie picia zerknąłem na rocznik i to sporo wyjaśnia. Ponad trzyletnie wino z antypodów to nieczęsty widok wśród podstawowych pozycji. Wiek musiał je nieco "podkręcić". I bardzo dobrze.
Słowem Crocodile Rock może być ripostą na słynną zachciankę Klary " Jeśli nie chcesz mojej zguby..."
poniedziałek, 20 lipca 2009
Terra Calda Ca' de' Medici
piątek, 17 lipca 2009
Wyciskanie soku
czwartek, 9 lipca 2009
Delicato Chardonnay 2006
Wino nieoczywiste, bardzo ciekawe, dość zaskakujące. Nie wszyscy je kochają, najmniej chyba miłośnicy konkretnych kalifornijskich Chardonnay. Na tyle lekkie, że mogłoby nie poradzić sobie z kurczakiem, ale pite do krewetek było wręcz genialne. W założeniu stanowiło zaledwie wstęp do znacznie poważniejszych pozycji. Niemniej nie dało się przejść obok niego obojętnie. Doskonale wyczuwalne nuty ananasa z puszki, gruszki, jabłka i może bergamotki. Sprawiło wrażenie zgrabnie zbalansowanego między dojrzałościa a świeżością. W ustach przyjemnie łaskoczące, bez typowego dla nowoświatowych Chardonnay wrażenia przyciężkości. Piłem je schłodzone oraz za drugim razem bardzo schłodzone, zdecydowanie w tej drugiej wersji było mu bardziej do twarzy ( sukni? ).
środa, 8 lipca 2009
Terra Vecchia 2005
Właściwie tytuł równie dobrze mógłby brzmieć Wino w Bieszczadach. Tam bawiłem przez ostatni tydzień, co usprawiedliwia moje blogowe lenistwo.
Wiadomą jest rzeczą, że najlepszym winem w górach zimą jest wino grzane, zaś latem najlepszym winem jest piwo. Wychodząc z tego założenia cieszyłem brzuch napojem z chmielu, ale ile można? Trafiło się, że podczas deszczu musieliśmy schronić się w knajpie Łemkowyna w Cisnej. Zobaczyłem reklamę "Białe, półsłodkie węgierskie". Było to chyba jedyne wino w lokalu więc poprosiłem. Nie będę ukrywał, że i cena była więcej niż kusząca, na tablicze stało jak byk "0,5 litra - 5 PLN". Sympatyczna pani barmanka nalała pół litra do szklanki od piwa, bo to była jej najlepsza miarka, a potem rozlała w dwa kieliszki. Wino było gorzej niż obrzydliwe. Smakowało jabłkowym Redds'em i nic więcej. Ponadto producent wymyślił nowy chyba sposób na pozostawienie cukru w winie. Nie, nie była to zatrzymana fermentacja, po prostu dodano... słodzik. Na aspartam jestem wyczulony i rozpoznam go wszędzie, tu niestety był. Ale uczciwie przyznać trzeba, że lokal Łemkowyna kuchnię i wystrój ma naprawdę świetne, piwo równiez:-)
To tak tyle tytułem zdecydowanie przydługiego wstępu.
W Wetlinie ( to też nie metropolia - raptem 70 domostw ) spodobał nam się szyld zachwalający setki win oferowanych. Po początkowym strachu, że po prostu oferuje się tam wina w kieliszkach o pojemności 100 ml jednak zdecydowaliśmy się zaryzykować i wejść do karczmy Stare Sioło. Wystrój klasycznie jak na stuletnie zabudowania był sielsko-anielski. Karta dań mniej więcej standardowa. Wiem, że zwykle w takich miejscach nie ma co kombinować i najlepiej zamówić to co szef kuchni poleca. Polecał kaczkę faszerowaną i wiedział co robi - paluszki lizać. Okazało się, że wybór jedzonka to małe miki w porównaniu z wyborem wina. Nie wiem ile ich było, ale ze dwie setki z pewnością. Na dodatek naprawdę świetna selekcja, widać było brak przypadkowości. O cenach to aż boję się pisać, były tylko trochę wyższe od sklepowych. Wszyscy, którym zdarza się zamawiać wino w restauracji i muszą płacić 2 i pół raza więcej niż w detalu z pewnością by to docenili.
W końcu zdecydowałem się na korsykańskie Terra Vecchia i to był niezły wybór. Za stosunkowo nieduże pieniądze otrzymaliśmy wino z ciekawymi nutami owoców kandyzowanych, pestkowej wiśni i fajną goryczką i korzennością. Nie wiem jak smakowałoby samo, ale z kaczką było bomba.
I jeszcze tak zupełnie poza konkursem. Na deser poprosiłem espresso. Po powrocie z Italii trafiłem zaledwie dwa razy na dobrze zrobione espresso, w Bieszczadach, na końcu cywilizacji był raz trzeci. Rewelacja!
P.S. Podałem cenę powszechniejszą, bo sklepową. W Starym Siole wino kosztowało niewiele więcej, bo 48 PLN.