Już jednego Rieslinga od tego producenta zdarzyło mi się opisywać. Prawda jest taka, że gdyby nie strach przed monotonią, to mógłbym o nich pisać w każdym poście.
Winnica Johannishof robi wina od ponad 300 lat. Tak duże doświadczenie nauczyło ich stosunkowo prostej rzeczy. Na ziemi idealnej dla Rieslinga uprawiają... Rieslinga. I robią to więcej niż nieźle. Większość win jakich u nich próbowałem pochodziła z marnego 2008 rocznika. Tymczasem były na naprawdę wysokim poziomie, co sporo mówi o winiarzu. Sporo też mówi ich pokora. Choć mają powody do dumy zarówno z racji swojej historii, jak i jakości win, to usłyszałem od nich niemało bardzo ciepłych słów o winnicach konkurencyjnych. Biorąc to wszystko pod uwagę nie do końca rozumiem dlaczego jeszcze nikt nie zdecydował się importować tych win do Polski, są sprowadzane jakimiś bocznymi, rodzinnymi kanałami w śmiesznych ilościach.
Wracamy do naszego konkretnego Rieslinga. Choć na etykiecie przeczytamy trocken, to jak to w Niemczech bywa, zostało w nim całkiem niemało cukru resztkowego. Delikatne wino z 10 % zawartości alkoholu. Ciężko jest wypić pierwszy kieliszek, bo wciąż zatrzymuje nas nos, fantastyczny nos. Przede wszystkim natychmiast wyczuwalny dojrzały melon, oprócz tego nieco jabłuszka i cytrusów. Sprawia ogólne wrażenie ogromnego bogactwa. W ustach przyjemnie mineralne z nienajwyższą kwasowością. A do tego wszystkiego przyjemnie orzeźwia. Jedna butelka to zdecydowanie za mało!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz