niedziela, 30 sierpnia 2009

Wino śliwkowe Choya

FATALNE+, 4O PLN

Coś czuję, że tą notką narażę się wielu Czytelnikom. Trudno.
Ilekroć rozmawiam o winach z osobami pijającymi je rzadko, powraca temat wina śliwkowego. I opinie są jednostronne, a różni je tylko poziom zachwytu nad tym cudem powstałym ze śliwek.
Pomińmy już fakt, że wino powstaje ze sfermentowanego soku z winogron, a nie z zalewu na śliwce. Piłem parę razy wina zrobione metodą domową i wiele z nich było co najmniej przyzwoitych. Niestety Choya taka nie jest. Słyszałem kiedyś, że pić samej się jej nie da, ale z sushi radzi sobie zadziwiająco dobrze. Więc połowicznie się zgadzam z taką opinią. Połowicznie, bo pić samej rzeczywiście się jej nie da, ale w towarzystwie sushi jest niewiele lepiej. Choć przyznam uczciwie, że jednak ciut lepiej i za to ma mały plusik. Pijąc wino śliwkowe miałem natarczywe wrażenie, że już skądś je znam. I nagle olśnienie! To jest Śliwowica Łącka do której ktoś dolał dużo wody i dosypał jeszcze cukru. W każdym razie niesmak w ustach zostawia podobny. Ale Łącka chociaż rozgrzewa i robi piorunujące wrażenie na gościach.
A inne doznania? Poza śliwkowym zapachem i śliwkowym smakiem zwraca uwagę ciekawy kolor. Taki bledziuteńki róż, jaki można czasem znaleźć w Gewurztaminerach, wygląda naprawdę interesująco. Myślę zresztą, że idąc na sushi znacznie lepiej zamówić właśnie Gewurza, albo jeszcze lepiej Rieslinga, niż upierać się przy winie śliwkowym.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Mascarpine 2006

SMACZNE-, 59 PLN

Ale miałem sen! To nie żadna figura stylistyczna w stylu pastora Kinga, ale naprawdę. Wieczorem wypiłem butelkę Mascarpine i musiał mnie zainspirować jej skład typowo bordoski. Sen był kostiumowy i akcja działa się współcześnie oraz na początku XX wieku. W naszych czasach na wszystkich konkursach winiarskich wygrywały wina z jednego z regionów Afryki ( nie wyśniłem którego dokładnie ). Znawcy próbowali dociec tajemnicy sukcesu regionu i w tym miejscu sen przeniósł mnie w przeszłość. Otóż w dawnych czasach pewna angielska hrabina zafascynowana winami z Bordeaux postanowiła znaleźć miejsce z identycznymi warunkami geograficznymi. W tym celu zjeździła cały Czarny Ląd ( nie pytajcie czemu szukała Bordeaux w Afryce, to był tylko sen ), aby w końcu odkryć właściwe miejsce. Choć wszyscy pukali się w czoło Hrabina kupiła ziemię i zaczęła przygotowania do założenia winnicy ( coś w stylu tu na razie jest ściernisko... ). Po śmierci jej dzieło kontynuowały dzieci. Wina niestety nie mogły się przebić na rynkach światowych. Umówmy się, kilkadziesiąt lat temu nie było takiego boomu na wina z krajów egzotycznych. Niezrażeni niepowodzeniami angielscy winiarze z Afryki dalej robili swoje. Wina głównie rozdawali sąsiadom. Aż w latach 80-tych ktoś zawiózł butelkę do Europy i w wąskim gronie wygrała degustację w ciemno. Szybko tematem zainteresowały się elity, a potem droga do sukcesów była juz prosta...
Wróćmy do realu. Jak wspomniałem, na początku notki, wypiłem wieczorem nadgardziańskie Mascarpine powstałe ze znanej w Bordeaux mieszanki szczepów Cabernet Sauvignon - 80 % z Merlot - 20 %. Szczerze mówiąc czuło się więcej tego Merlota. Wino beczkowane przez rok. Taninki zaokrąglone, wyczuwalna niemal słodycz, bardzo delikatne, wierzyć się nie chce, że szczepem dominującym jest Cabernet. Przyćmiewającym wszystko doznaniem jest gładkość wina. Gładziutkie zupełnie jak serek Mascarpone, z którym różni się tylko jedną literką, i chyba tak będę je roboczo nazywał. Obok wanilii i karmelu wyczuwa się dojrzałą wiśnię i jeżynę. Wino pije się bardzo dobrze, ale niestety bez większych emocji. Może to takie refleksje mocno naciągane, ale ma się wrażenie, że zrobiono wino poprawne, ale ze szczepów, które dla producenta są wciąż obce. Niemniej na sny wpływa genialnie:-)

środa, 26 sierpnia 2009

Glen Carlou Pinot Noir 2008

WYŚMIENITE, 99 PLN

Jeden z lepszych Pinotów jakie piłem ostatnio ( może trochę dlatego, że choć lubię to pijam ich mało ). Naprawdę bajeczka! Pity w towarzystwie kolegów ze swojego szczepu udanie się wyróżnił. Choć nowoświatowy, to zaskakuje swoją niejodnoznacznością. Poprzednik z Burgundii pachniał różnymi odcieniami stajenki, wszystko fajnie tylko trochę jednotorowo. W Glen Carlou aromatów sierściucha było tylko ciut. Poza tym piękna wiśnia, truskawka, malina. A wszystko ładnie poukładane, wino do komplentacji na cały wieczór. I jeszcze ta barwa tak mało dziś handlowa. Nie żadne czarne odcienie czerni, tylko czerwień tak blada, że niemal w ciemny róż wpadająca.

sobota, 22 sierpnia 2009

Woodhaven Chardonnay 2004

SMACZNE+, 22 PLN
Stare jak diabli to kalifornijskie Chardonnay, pewnie się gdzieś zgubiło w magazynie Carrefour'a. I dobrze na tym wyszło. Kolor ciemnożółty, miodowy. Dojrzałe, pełne, głębokie, długie. Obok aromatów żywicznych najbardziej górował ananas z puszki. Wino nie jest przyciężkie, co często się zdarza Kalifornijczykom. Bardzo przyzwoita pozycja za rewelacyjne pieniądze.

środa, 19 sierpnia 2009

Riesling Winnica Jaworek 2008

SMACZNE, 48 PLN
Kolejne wino z Winnicy Jaworek, niektórzy uważają, że najsłabsze. Może to nawet prawda, ale skoro takie wino jest najsłabsze, to tylko dobrze świadczy o poziomie winnicy. Byłem w tej szczęśliwej sytuacji, że sprzedawca uczciwie uprzedził mnie ( postraszył ) o wysokiej kwasowości tego Rieslinga. Bez przesady, nie było kwaśne,orzeźwiające i owszem, ale tak w sam raz. Aromaty typowe dla Rieslinga czyli jabłko, cytryna, grejpfrut. Piło się naprawdę sympatycznie i to bez dawania żadnej taryfy ulgowej z racji kraju pochodzenia.
Jedynym, ale za to potężnym mankamentem jest cena. Na jej przykładzie widać wręcz książkowo jak działa niewidzialna ręka rynku. Popyt na nasze wina jest ogromny, podaż wręcz żadna, więc ceny są windowane. Czekam z niecierpliwością aż kolejni winiarze dołączą do Jaworka i do Winnicy Zbrodzice, może wtedy ceny choć trochę spadną.
Reasumując, Riesling od Jaworka jest co najmniej przyzwoity, ale w kategorii cena/jakość przegrywa, za te pieniądze można mieć białe wina ocierające się o wielkość.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Frankonia - kraina dziwnych butelek.

SILVANER BURGERSPITAL
WYŚMIENITE, 2 Euro/250 ml
Gdy myślimy o winach niemieckich, to Frankonia raczej nie jest naszym pierwszym skojarzeniem. Ważne jednak żeby nie była skojarzeniem ostatnim, bo ma naprawdę sporo do zaoferowania.
Przepiękne krajobrazy, genialne zabytkowe miasto jako stolica regionu, ciekawa i niezwykle długa tradycja winiarska. Ale po kolei.
Miałem raptem pół dnia na zwiedzenie wszystkiego. A po zwiedzeniu sklepu z okularami przeciwsłonecznymi czasu
było jeszcze mniej:-)
Zdecydowałem, że z braku czasu od razu uderzę do najsłynniejszych winnic tym bardziej, że znajdują się w centrum Wurzburga. Te dwie najsłynniejsze to Burgerspital i Juliusspital.
Burgerspital został założony na początku XIV wieku jako dom opieki nad starszymi. Zresztą swe funkcje szpitalne pełni do dziś. I chociaż znany jest zdecydowanie bardziej z wytwarzanych win, to trzeba powiedzieć, że winiarstwo stanowi duży, ale jednak margines ich aktywności. Co ciekawe dochody ze sprzedaży trunków zasilają ich działalność społeczną. Zawsze uważałem, że jeśli się robi coś nie tylko dla zarobku, ale z potrzeby serca, to efekty są lepsze. Skojarzenia z Hospices de Beaune wskazane. Wina z Burgerspital cieszyły się takim powodzeniem, że w wieku XVIII zaczęto je wręcz podrabiać. Aby chronić wurzburską winnicę Stein postanowiono sprzedawać wina w wymyślonych z potrzeby chwili butelkach. Takie butelki nazywają się bocksbeutel i wyglądają na pękate gdy patrzymy z przodu, a na płaskie gdy oglądamy je z boku. Co ciekawe kształt jest chroniony prawnie i poza Frankonią mogą być używane jedynie jako butelki do vinho verde. Swoją drogą to co wyglądało atrakcyjnie w wieku XVIII dziś raczej odstrasza. Mam zawsze kłopot z sięgnięciem po taką "udziwnioną" flaszkę, nie wzbudza większego zaufania. Ale że we Frankonii wielkiej alternatywy nie ma, spróbowałem takiej. Sklepik firmowy Burgerspital jest połączony z salką degustacyjną. Poprosiłem o Silvanera licząc na to, że zaraz popróbuję reszty, a tu jako porcję degustacyjną wlali mi całą kwaterkę. Nie żebym płakał z tego powodu, ale bądź co bądź przyjechałem autem. Na pewno nie da się powiedzieć o moich gospodarzach, że są skąpi. Ten wielki kielich piło się powoli, w naprawdę genialnej atmosferze niemieckiej winiarni w towarzystwie osób ciut ode mnie starszych, ale umiejących czerpać radość z życia. Ale powróćmy do meritum. Silvaner jest szczepem będącym zdecydowanie w odwrocie. Często przegrywa rywalizację z łatwiejszym w uprawie Muller-Thurgau, że o Rieslingu nie wspomnę. Wierzyć się nie chce, że jeszcze 100 lat temu połowa winnic niemieckich była obsadzona właśnie Silvanerem. Myślę, że regres tej odmiany jest spowodowany jego nijakością. Większość silvanerów, które piłem to była taka lepsza woda mineralna i niewiele więcej. Tymczasem frankoński okazał się winem z potężnym charakterem. Tłuste, pełne, bardzo przyjemnie cieliste. Aromaty dojrzałych bananów, kminku, oregano, jabłek, trawy plus sporo mineralności. A wszystko za naprawdę nieduże pieniądze.
Następnie doszedłem do winnicy Juliusspital. Juliusspital to taki kościelny odpowiednik Burgerspital. Szczycą się fantastyczną piwnicą z kolekcją zabytkowych beczek. Ale, że winnica to nie tylko muzeum udałem się do "przyfabrycznej" knajpki. Kelner starał się jak mógł mówić do mnie po polsku, co wychodziło mu zdecydowanie słabiej niż polewanie wina. W tym miejscu postanowiłem dać szansę winu czerwonemu. I choć w przewodnikach Juliusspital jest wychwalany pod niebiosa, to mnie jakoś ich Spatburgunder nie przekonał. Może nie dorosłem, może byłem zanadto rozproszony. Chętnie spróbuję jeszcze tych win i to niejeden raz pod warunkiem, że będą dostępne w naszych sklepach. Tymczsem apeluję do wszystkich, aby się nie lękać tych obciachowo wyglądających butelek, Frankonia naprawdę może dać sporo radości.

sobota, 15 sierpnia 2009

Real Forte 2007

FATALNE
15 Sierpnia.
Niektórzy z pielgrzymką weszli do Częstochowy - zazdroszczę!
Inni skaczą na koncercie Madonny - też zazdroszczę!
A że zazdrość nie należy do najszlachetniejszych emocji więc i ja spróbowałem mieć coś ze Święta. Pojechaliśmy na grilla do Mamy i nie zabraliśmy nic pijalnego ze sobą. Byliśmy więc skazani na to co Mama miała w lodówce. A nie było to wielkie wino niestety. Ciężko mi się rozpisywać o różnych odcieniach aromatu wilgotnej szmaty połączonych z octową kwasowością. To było po prostu zepsute wino. Uważajcie na nie! Po raz pierwszy naprawdę się cieszyłem, że jestem kierowcą i nie muszę pić.
A poza tym atmosferka spotkania była super. Okazuje się, że i bez wina można dobrze świętować.

środa, 12 sierpnia 2009

Roczek

Ależ ten czas pędzi... To już rok od kiedy pozwalam sobie tu skrobać. Dziękuję za obecność wszystkim Czytelnikom, i tym najwierniejszym i tym bardziej przypadkowym. Postaram się aby po tym "wprawkowym" roku kolejny był o wiele ciekawszy.



sobota, 8 sierpnia 2009

Brunello di Montalcino Silvio Nardi 2002

WYŚMIENITE, 30 Euro
Trochę z cyklu trafiło się ślepej kurze. Zostałem poczęstowany prze kolegę nie dość, że Brunello to jeszcze z winnicy Silvio Nardi.
Wiem, że rok 2002 z powodu uporczywego deszczu nie był nadmiernie łaskawy dla Brunello. Do tego stopnia, że wielu producentów zrezygnowało z wytworzenia tego wina. Chyba przestraszyli się za bardzo. Jak ktoś jest naprawde dobry, to i ze słabszego rocznika coś wyciśnie.
Pierwsze co się narzuca przy próbowaniu tego cudnego Brunello to jego harmonia. Nie ma się wrażenia kakofonii smaków i aromatów. Wszystko jest pięknie ułożone i elegancko na siebie się nakładające. W aromacie najpierw jest wiśnia, a właściwei likier wiśniowy, czereśnia, czekolada, fiołki. Finisz bardzo długi. Pije się wyjątkowo sympatycznie. Aż ciężko uwierzyć, że w rok po powstaniu tego wina wybuchła w regionie gigantyczna afera.

piątek, 7 sierpnia 2009

Schwarzriesling Classic 2007

MIERNE-, 3 Euro
Schwarzriesling to taka świnka morska, która nie jest ani świnką ani morską. Podobnie z odmianą, która ani nie jest spokrewniona z Rieslingiem ( Schwarzriesling to po prostu Pinot Meunier ), ani nie daje nadmiernie ciemnych win. Wręcz przeciwnie. Najciemniejsze akcenty w opisywanej butelce są na etykiecie. Wino sprawiło wrażenie jakby ktoś dolał do niego wody. Jaśniuteńkie, mało alkoholu i właściwie żadnych aromatów, może trochę truskawek. Po spróbowaniu tego cuda nie mogę się nadziwić, że w Wirtembergii aż 2/3 powstających win ma kolor czerwony. Cóż, może jestem sam sobie winien, w końcu wino kupowane w ALDI za te pieniądze ma prawo być cieniutkie. Choć z drugiej strony pijałem dużo tańsze, które okazywały się znacznie smaczniejsze.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Saler 2006

WYŚMIENITE-, 214 Koron Czeskich


Wakacje, wakacje i po wakacjach. Teraz przede mną przyjemny obowiązek wypicia przywiezionych butelek.
Zacząłem od razu od smakowania tych z półki górnej.
Myśląc o winach z naszej części Europy odruchowo przychodzą nam do głowy raczej wina białe. Tymczasem Czesi bez większych kompleksów potrafią zrobić więcej niż przyzwoite wina czerwone. W tym przypadku jest to wino wzmacniane typu Porto. Ale również normalne wina wychodzą naszym sąsiadom wyśmienicie o czym w następnych notkach.
Saler jest cieżkim, chwilami nawet nieco przyciężkim, winem. Ale nie zmienia to faktu, że znacznie chętniej sięgnąłbym po nie niż po wiele z je
go portugalskich pierwowzorów. Wspaniała czystość aromatów: jeżyna, śliwka oraz liker wiśniowy. Podane do ciasta śliwkowego było wręcz idealne. Nieco świeżości dawał mu obniżony, porównując z Porto, poziom alkoholu - 17,5%.