Wino w przyciężkiej butelce, wino z blaszką zamiast etykiety, wino z frędzlami, wino z pieczęcią, wino w omszałej butelce. Z reguły to ten sam badziew. Przegięte opakowanie ma sugerować winiarskim lemingom, że mają do czynienia z czymś wielkim, niepowtarzalnym, tradycyjnym. Takie wino "ą" i "ę". Z reguły za takim opakowaniem kryje się wino przebeczkowane, nudne i ciężkie. No i fajno, przynajmniej wiemy czego się spodziewać. Dlatego niezwykle zaskoczyło mnie ubieranie w blaszaną etykietę wina różowego. Nie odmawiam różowi prawa do bycia korpulentnym, ale jednak róż i moc nie za bardzo mi się rymuje. Dlatego z ciekawością sięgnąłem po rumuńskie wino Princiar Busuioaca de Bohotin Rose. Zamiast spodziewanych muskułów dostałem wino cieniuteńkie jak woda z wyraźnie wyczuwalnym spirytusem. No po prostu nie ma co pisać, żenada. Tak kiepsko, że aż wstyd robi innym, równie obciachowo konfekcjonowanym winom. A po zerwaniu etykiety okazało się, że to nie blaszka, tylko blachę udająca grubsza etykieta. Taki kłamczuszek.
Nigdy więcej win i grzybów z blaszkami. Oprócz kurek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz