Zagadkowy mail, tajemnicza przesyłka, spotkanie w podziemiu i degustacja w ciemno. Brzmi jakbym chciał opowiedzieć film lub co najmniej sen, ale wszystko zdarzyło się naprawdę.
Pierwszy był mail. Napisany z dziwacznego, nieznanego mi, adresu. Czcionka niemal nie dawała się odczytać. Zwykle w podobnych mailach namawiają mnie do kupna Viagry albo zalogowania się na podejrzanych stronach. List podpisał THE LABEL PROJECT i po nitce do kłębka udało mi się zobaczyć, że nie wygląda to ani na sprzedawców Viagry, ani na wyłudzaczy adresów. W mailu zaproponowano mi udział w degustacji w ciemno win australijskich. Choć do degustacji w ciemno mam stosunek ambiwalentny, zgodziłem się i udostępniłem swoje dane.
Kilka dni później otrzymałem książkę Umberto Eco Cmentarz w Pradze oraz regulamin całej zabawy. Ta najlepiej sprzedające się w Polsce książka, ze słabą dość okładką, miała nawiązywać do przesłania całej zabawy - NIE OCENIAJ WINA PO ETYKIECIE. Zrobiło się ciekawie.
W ubiegły piątek nastąpiła kulminacja zabawy. W podziemiach hotelu Le Regina organizatorzy przeprowadzili degustację w ciemno trzech win australijskich. Wcześniej prelekcję, otwierającą nam oczy na wiele spraw, poprowadził Tomasz Kolecki-Majewicz. W zabawie uczestniczyły trzy blogerki kulinarne i troje blogujących o winie. Degustacja okazała się taka w ćwierć ciemno. Etykiet rzeczywiście nie widzieliśmy. Dostaliśmy jednak cały wachlarz podpowiedzi mający nam podsunąć na myśl zarówno szczep, jak również region powstania wina. Podpowiedzi okazały się na tyle użyteczne, że udało mi się odgadnąć, że piliśmy Chardonnay z Adelaide, Shiraza z Barossy i Cabernet z Coonawary. Potem poczęstowano nas obiadem, którego długo nie zapomnę. Było naprawdę na bogato. Korzystając z okazji jeszcze raz dziękuję koleżankom, które pozwoliły mi podojadać swoje antrykoty. Ostatnio, przy innej okazji, usłyszałem, że mam chyba trzy żołądki - coś w tym jest :)
Wciąż jednak nie mieliśmy pewności czy trafiliśmy dobrze. Wczoraj doszła do mnie paczka z próbowanymi wcześniej winami, ale już normalnie z etykietami. Wina okazały się należeć do linii Reserve firmy Jacob's Creek. I wszystko okazało się jasne. Przede wszystkim rozmach i profesjonalizm przedsięwzięcia. Projekt The Label Project objął kawał świata i wciągnął do zabawy całe mnóstwo blogerów. Myślę, że skoordynowanie całości i utrzymanie sekretu było sporym wyzwaniem.
Drugą sprawą jest chęć odświeżenia marki. Jacob's Creek to wina podobne do filmów Olafa Lubaszenki. Krytycy za nimi nie przepadają, a normalni ludzie kochają. Rozmawiałem niedawno z koleżanką o J.C. i powiedziała mi, że to są dla niej takie wina ostatniej szansy. Obecne bardzo szeroko, niemal w każdym sklepie osiedlowym. Przyzwoita jakość gwarantowana choć, co tu udawać, tyłka nie urywają.
Przyznam, że do czasu degustacji nie miałem pojęcia, że Jacob's Creek robi również wina ambitniejsze. Nie wiem czy bym po nie sięgnął. Jednak spora popularność marki raczej by mnie zniechęcała niż odwrotnie. Dopiero jednak ślepa próba wyzwoliła mnie z myślenia stereotypowego. Spodziewam się, że to był właśnie główny cel tej globalnej akcji. Można powtórzyć ( ocierając się z deka o kicz ) za lisem z Małego Księcia, że "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".
Degustowanym winom poświęcę osobny post. Osoby zainteresowane projektem odsyłam na ich stronkę.
Dodam jeszcze, że główną nagrodą w konkursie jest wyjazd do Australii, czyli bajka! Rozstrzygnięcie wkrótce, mam swoich faworytów. Wyniki wrzucę tutaj więc warto śledzić bloga.
Mariusz również tam ze mną był i te same wina pił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz