Miałem ostatnio przyjemność spędzić trzy dni nad Renem i próbować tamtejszych win. Wyjazd zorganizował Niemiecki Instytutu Wina. Zaproszono tam kilku naprawdę znanych dziennikarzy branżowych plus mnie. Z jakiej racji ja tam pojechałem wciąż jest dla mnie zagadką ( pewnie jak w "Misiu", tak na zachętę ). Spłacając dług wobec Niemców spróbuję tu napisać kilka ciepłych słów o tamtejszych winach. A zapewniam Was, że jest o czym.
Na początku naszej objazdówki penetrowaliśmy region Rheingau. Czyli na pierwszy ogień poszły wszystkie "naj". Najpiękniejszy region z najlepszymi siedliskami, w których króluje mój najukochańszy biały szczep - Riesling. Gdyby Rheingau nie było, to i tak region musieliby wymyślić specjaliści od enoturystyki. Miejsce wprost wymarzone, aby spędzić tam tydzień jeżdżąc rowerem od winnicy do winiarni, od zamku do klasztoru, od wiosek do miasteczek. Choć uprawia się na tym obszarze także Spatburgundera ( Pinot Noir ) i Muller Thurgau, to bez wątpienia dominującą odmianą jest Riesling. Aby w pełni wykorzystać jego potencjał każda z winnic robi z niego wina pod kilkoma postaciami. Poczynając od Rieslingów wytwarzanych w wersji wytrawnej, przez bardziej owocowe ze sporym śladem cukru, po wina z późnych zbiorów ( z reguły słodkie ) i, gdy pogoda pozwoli, również wina lodowe. Przy okazji wreszcie dowiedziałem się skąd u Niemców takie zamiłowanie do win z lekko przełamaną wytrawnością, czy wręcz do półsłodkich. Otóż nasi sąsiedzi pijali tradycyjnie wino nie do posiłku ( jak w większości krajów winiarskich ), ale po jedzeniu. Siłą rzeczy klasyczne wina wytrawne mniej współgrają z taką sytuacją. Po przetestowaniu jakiejś pół setki Rieslingów mogę powiedzieć, że dają wina niezwykle zróżnicowane. Mogą w nich dominować klasyczne nuty mineralne, cytrusów, innych owoców, kwiatowe, roślinne, warzywne, przyprawowe, miodowe. Słowem wedle gustów do wyboru, do...no nie, koloru nie wybierzemy:-)
Moc Rieslinga dostrzeżono już bardzo dawno temu. To co najpierw wyniosło go na sam szczyt, stało się niestety również źródłem jego chwilowego upadku. W dużej mierze za nadszarpniętą reputację tego królewskiego szczepu są odpowiedzialni winiarze niemieccy. Był czas gdy produkowali całe morze przeciętnych sikaczy podpisując je magicznym słowem na R.
W Rheingau widać ogromną wolę odcięcia się od takich praktyk. Dla mnie jednym z symboli tutejszych win są butelki używane w regionie. Rheingau flute są wysokie jak to zazwyczaj w Niemczech, a szyjka wygląda jakby była zrobiona ze rżniętego szkła. Takich butelek używa się w regionie od 1994 roku, a całość prezentuje się niezwykle elegancko.
Obok wszystkich wspaniałych wrażeń organoleptycznych jakich dostarcza Riesling, trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną jego cechę. Dobrze zrobiony, w przyzwoitym roczniku, jest winem zdumiewająco długowiecznym ( więcej o tym w następnej notce ). Kilkudziesięcioletnie wina są po prostu pierwszorzędne. Ponadto wciąż nie kosztują majątku. Rzetelna 30-letnia bordówka to wydatek często wręcz kosmiczny, zaś za Rieslinga nie przepłacimy. Już dawno minęły XIX-wieczne czasy gdy Brytyjczycy płacili za Liebfraumilch dwukrotnie więcej niż za Chateau Margaux. Winiarze znad Renu mogą tylko tęsknie wspominać miniony dobrobyt. Ale dla nas, konsumentów, teraz jest znacznie lepiej. Już za kilka Euro mozemy kupić wina, które z radością będą odkorkowywać nasze wnuki. Zdecydowanie warto!
Zafiksowanie tubylców na punkcie Rieslinga widać także w daniach regionalnych. Miałem radość spróbować grysika z dodatkiem Rieslinga Spatlese i przede wszystkim genialnie puchatej, jak dobre cappuccino, zupy rieslingowej.
Patrzę na deszcz za oknem, włączam kaloryfer i przypominam sobie, że jeszcze kilka dni temu, ubrany w krótki rękaw i okulary przeciwsłoneczne, oglądałem barki płynące Renem o wschodzie słoneczka. Tak pięknie i słodko, że aż na granicy kiczu... Pora kończyć na dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz