sobota, 28 lutego 2009
Bourgogne Aligote Thierry Mortet 2006
Nie samym Chardonnay biała Burgundia żyje. Świeżość i cytrusowość Aligote zyskuje na wartości po nadmiernym "przepiciu się" Chardonnay. Ponadto, choć teoretycznie można z każdym innym białym winem, to najprawidłowiej jest użyć właśnie Aligote do jednego z najlepszych drinków świata. Drink KIR, bo to o nim mowa, robi się dolewając do 1/10 likieru porzeczkowego Cassis 9/10 Aligote. Proporcje mogą się zmieniać w zależności od upodobań. Nie zmienia się fakt, że to prawdopodobnie najlepszy aperitif z możliwych. Zresztą po posiłku smakuje równie wybornie.
Opisywane wino nadaje się niestety wyłącznie do zmieszania. Być może dlatego, że już najmłodsze nie jest. Jeśli kiedykolwiek posiadało swój czar, to już go dawno zgubiło, szkoda.
czwartek, 26 lutego 2009
Sangiovese di Romagna 2007
wtorek, 24 lutego 2009
Amarone Recchia 2005
Podstawowe Amarone od tego producenta. Podstawowe, ale spora klasa. Grona schną do stycznia, następnie długa maceracja, potem już tylko dwa latka w beczce, 9 miesięcy w butelce i gotowe.
Recchia to jeden z moich najukochańszych producentów. Przede wszystkim dlatego, że ... nie jest taki dobry. Za tym idą zupełnie chrześcijańskie ceny i radość u pracowników gdy się ich odwiedzi w sklepiku przy winnicy, prawdziwie rodzinna nieudawana atmosfera. A wszystko przebił kiedyś jeden Włoch gdy usłyszał jak z Ukochaną mówimy po polsku, że jest ciepło. Ucieszył się, że rozumie i tłumaczy nam na włoski ciepło-caldo. Gdy okazaliśmy zaskoczenie zaczął się przechwalać jak to on zna język polski. Powiedział " tempynusz" i czekał na naszą reakcję. Stropiliśmy się, że mamy uboższe słownictwo polskie niż przypadkowo spotkany Italianiec. Dopiero jak pokazał scyzoryk zorientowaliśmy się, że chodzi o " tępy nóż" :-) Okazało się, oczywiście, że w winnicy pracują Rodacy. Innych polskich słów litościwie nam oszczędził.
Wracając do wina, ma śliczny rubinowy kolor z refleksami fioletowymi. Harmonijne, zaokrąglone i jak na Amarone to takie nienarzucające się. Zauważalna wisienka z jeżyną i suszoną śliwką. Niestety, czystych butelek wypiłem znacznie mniej niż w kupażu. Tak, tak Amarone świetnie się miesza. Obawiam się, że takim świętokradztwem narażę się naszemu nowemu blogującemu koledze. I liczę, że mojego bloga nie czytają we włoskim Ministerstwie Rolnictwa, bo będą dwa zdania o łamaniu prawa. Otóż przepisy apelacji zabraniają sprzedaży Amarone na litry, czyli do kanistrów. Rzecz jasna przepis obchodzą niemal wszyscy. Klienci nie mogą być przeciw, bo wtedy litr ich ulubionego wina kosztuje tylko 8 Euro. No, ale z drugiej strony kupować 5 litrów Amarone, które jednak trzeba w miarę szybko wypić, to już lekka przesada i jakaś tam rujnacja kieszeni. Tu dochodzimy do kupażowania. Z czym Amarone można połączyć dość naturalnie? Oczywiście z "popłuczynami po Amarone" czyli z Valpolicella Ripasso ( 1, 80 Euro/litr ). Przyjaciele, którym to kiedyś zaserwowaliśmy nie mogli wyjść z zachwytu, kręcili kieliszkiem na wszystkie strony mówiąc, że smakuje jak za 69PLN na półce:-)
poniedziałek, 23 lutego 2009
Dobry rok
niedziela, 22 lutego 2009
Vina Aliaga Tempranillo 2007
sobota, 21 lutego 2009
Chaenomeles 2009
poniedziałek, 16 lutego 2009
Epicuro Falanghina 2006
niedziela, 15 lutego 2009
Valpolicella Nanfre Tenuta Sant'Antonio 2007
Już kiedyś wyrażałem swój podziw dla tego producenta. Opisywana Valpolicella miała wczoraj robić za walentynkowego kwiatka. Niestety czasem zapominamy, że wino jest produktem naturalnym ( a przynajmniej powinno być ) i zepsuć się też może. Ta butelka lekko się perliła i przyznam, że gdybym kupił wytrawne Lambrusco, to byłbym więcej niż zadowolony. Dawno temu piłem Chianti nieco perlące się i wystarczyło je dobrze napowietrzyć i wszystko było znów na swoim miejscu. W tym przypadku nie zadziałało ani po godzinie, ani dziś rankiem. Cóż, damy mu jeszcze kiedyś szansę.
P.S. Po zrobieniu zdjęcia zobaczyłem, że przeważają u mnie mocno obciachowe korki. I tak dobrze, że nie trzymam zakrętek :-)
piątek, 13 lutego 2009
Khvanchkara 2005
środa, 11 lutego 2009
Grappa Nonino
WYŚMIENITA, 9,90 Euro
Dziś o innym napitku z winogron.
Włosi nie słyną na świecie z umiejętności robienia mocnych alkoholi, a szkoda. To w Italii powstaje cudownie słodkie Limoncello, gorzkie Amaro czy fenomemenalny karczochowy Cynar. Na szczęście robią też znaną na całym świecie Grappę. Alkohol ten powstaje z pestek oraz wytłoczonych winogron.
Nic dziwnego, że właśnie winiarze robią Grappę. Swoją drogą widać jacy oni są oszczędni, nic się nie zmarnuje. Grappa jest przezroczysta i z reguły biała ( czasem może być starzona w dębie więc i koloru troszkę złapie). Ponieważ jest alkoholem niesamowicie popularnym we Włoszech, to zdecydowana ich większość jest po prostu dobra, ale nie wybitna. Te najlepsze są produkowane z konkretnych szczepów winogron ( czasami w
kupażach ) i zawsze jest to wtedy zaznaczone na etykiecie.
Grappa ma tak intensywny zapach, że albo ją się kocha albo nienawidzi. U mnie w domu proporcje rozkładają się pół na pół. Generalnie grappy pija się schłodzone, ale te szlachetniejsze lepiej się doceni w temperaturze pokojowej. Włosi swoją pierwszą poranną kawę piją właśnie z kilkoma kroplami grappy i wtedy taka kawa nazywa się Caffe Corretto ( czasem zamiast grappy dają koniak ). I nie ma tu nic do
znaczenia, że jest za wcześnie na alkohol, bo na takie pyszności nigdy nie
jest za wcześnie. Prawda jest taka, że jak ktoś się przyzwyczai do kilku kropel garppy w espresso, to ciężko potem pić inaczej. Do takiego łączonego napoju nie ma co dodawać jakiejś rewelacji i lepiej żeby była „normalna” czyli jasna. Właśnie do tego mi służyła opisywana buteleczka ( choć oczywiście zdarzało się popijać też normalnie ) i w ten sposób starczyła na miesiące. Za bardzo nie chwalą się z czego jest, tylko tak ogólnie, że ze szczepów uprawianych w Friuli. Pachnie, jak to grappa, głównie bimbrem, a dla bardziej wysublimowanych powiedzmy, że są też nuty grzanek.
A żeby było multimedialnie, tu jest kamerka do najbardziej znanego z produkcji grappy miasteczka - Bassano del Grappa ( oczywiście w Veneto ).
wtorek, 10 lutego 2009
Chateau de Fesles 2003
Oj stare, tak stare jest to Anjou, że wątpię abym pił wcześniej równie wiekowe. Sięgnąłem po nie z wielkim strachem, wiadomo 6- letnie białe, to zazwyczaj dobra okazja, żeby złożyć reklamację w sklepie. Tymczasem prawdziwa bajka. Przyznaję ze wstydem, że prawie wcale, a wcale nie znam tych win. Anjou kojarzy mi się wyłącznie z różowymi i trochę z czerwonymi. Jak miewałem nadmiar gotówki, to potrafiłem sięgnąć po Sancerre bądź Pouilly-Fume, gdy gotówki brakowało po niedoceniane, a często genialne Muscadet. A i szczep Chenin Blanc, to też raczej sikowate wina z Afryki niż cokolwiek innego. Warto jednak było czekać na wypite właśnie wino. Mocarne, 14,5%, kolor już niemal żółty. Wyczuwa się kilka rodzajów miodu, dojrzałe gruszki, lipę i dużo sosnowego igliwia, a gdzieś w tle również ananasa. W ustach pełne, żywe z całkiem niemałą przyjemną kwasowością. Wiem, że są to zupełnie inne szczepy, ale mi przypomniało Chardonnay minus nuda i przyciężkość . Świetnie smakuje samo - już pierwszy kieliszek wywołuje leciutki szum w głowie. W naszym przypadku dało sobie doskonale radę z rybką, a konkretnie z pstrągiem.
poniedziałek, 9 lutego 2009
Chateau de l'Horte 2005
Apelacja Corbieres wydaje się nadto łaskawa, mieści się tu całe morze win prościutkich i trochę prawdziwych perełek. Powiedzmy, że taką prawie perełką jest opisywane wino z kwiatem na etykiecie. Mieszanka, jak to w Corbieres: Carrignan, Grenache, Mourvedre i Syrah. Wspaniała dojrzała malina i przede wszystkim wiśnie w syropie alkoholowym, do tego nutki czekolady, pychota. Taninki takie jak trzeba, ale beczka już je zdążyła wygładzić. I do tego niebotycznie długie.
Piłem też o trzy dyszki droższą rezerwę i nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, nie ma co opisywać.
niedziela, 8 lutego 2009
Podwyżki
Uważny czytelnik mojego bloga wie już, że nie darzę większości polskich importerów nadmierną sympatią. Zawsze uważałem, że to głównie im „zawdzięczamy”, to że nie jesteśmy krajem nieco bardziej winem płynącym. Obawiam się, że ten rok może okazać się bardzo selektywny. Mnogość niewielkich importerów, a także sklepów internetowych, jakie powstały po naszym wejściu do UE, może się dramatycznie skurczyć. Mam wielkiego stracha, że przyjdzie nam znów żyć jak w słodkich latach 90-tych gdy kilku największych graczy udawało, że ze sobą konkuruje, a w istocie podzielili się rynkiem pracując na 100% narzutach. Najpierw wszystkim solidarnie „pomógł” liberalny rząd podnosząc akcyzę. Raczej nie tego spodziewaliśmy się głosując na Tuska. Więcej i kompetentnie na ten temat u Sofanesa. A teraz mamy zjazd złotówki. Jeśli uświadomimy sobie, że od wakacji Euro zdrożało o połowę ( a głównie w Euro się rozliczamy ), to podwyżki są nieuniknione. Wielu, jeszcze nie większość, ale naprawdę wielu, musiało już podnieść ceny. Rzecz jasna najbardziej to uderza w najmniejszych. Jest całkiem sporo pojedynczych, niezsieciowanych sklepów, które ciągną z Europy niewielkie ilości wina, ot tyle ile potrzebują na bieżąco. Oni odczuwają podwyżki waluty natychmiast i nie sposób, żeby tego nie przełożyli na ceny półkowe. Co robić w takiej sytuacji mamy my? Nie pić? No nie, tego pod uwagę nie bierze nikt. Po prostu pilnować, żeby po podwyżkach gdy już Euro osłabnie i ceny wróciły na swoje miejsce.
A ponieważ narzekanie bez szukania rozwiązań jest zwykłym krytykanctwem, to spróbujmy znaleźć pozytywy. Może warto poszukać win z krajów, których waluty słabną równie dramatycznie jak Złoty? Świetnym wyjściem mogą być wina czeskie i zwłaszcza węgierskie ( sorki Słowacjo ). No chyba, że i z nimi się rozliczamy w Euro, tego nie wiem. Życzę wszystkim zaciśnięcia zębów, a Ministrowi Finansów polecam uważniejsze czytanie wykresów, wpływy z akcyzy wzrosły drastycznie tylko wtedy gdy ją obniżono.
sobota, 7 lutego 2009
Bobule
Z filmu najbardziej utkwi mi sentencja po czym poznać zdrową kobietę. Otóż według twórcow zdrowa kobieta pije z rana kieliszek wina. Ma się rozumieć przepiękna Klara spełnia to wyśrubowane kryterium.
Jeśli ktokolwiek jeszcze nie widział filmu, to szczerze polecam.
poniedziałek, 2 lutego 2009
Casillero del Diablo Cabernet Sauvignon 2006
Nie wiem co za diabeł mnie podkusił na ten odgrzewany kotlet. To znaczy właściwie wiem, internet to sprawił. Czytając entuzjastyczne opisy Casillero postanowiłem dać mu szansę. Fakt, kiedyś mi smakowało i to nawet bardzo, nie ma się czego wstydzić, Coca Cola też wydawała się kiedyś lepsza... Casillero ma wszystko to za co kochamy i za co nienawidzimy wina chilijskie. Silny wpływ beczki ( wanilia, czekolada ), aromatyczny owoc ( jeżyna, śliwka ) i niziuteńka kwasowość. Poza tym zero emocji. Zupełnie jakby zostało sformatowane pod konkretną, bardzo dużą grupę odbiorców. Niby ciężko się do czegoś konkretnie przyczepić, ale i nie ma się o co zaczepić. Marques de Casa Concha tej samej firmy to wprawdzie dobrych kilka złotych więcej, ale przeskok o dwie ligi.