poniedziałek, 19 października 2009

Campos de Luz Crianza 2006

SMACZNE, 39 PLN

Zwodnicze, że w regionie Carinena robią wina z odmiany Garnacha. Jak na Garnachę wino jest dość ciepłe. Aromaty wiśni, smażonych owoców, trochę wanilii. Najprzyjemniejsza jest delikatnie kwasowa końcówka. Miłe, niezobowiązujące, warte swojej ceny. Co ciekawe było zdecydowanie smaczniejsze niz dyszkę droższa Reserva. Ale tu może wychodzić moja niechęć do nadużywania beczki.

środa, 14 października 2009

Eiswein Gres 2007

WYBITNE-, 14,90 Euro
Czy to jest duże faux pas zrobić Eisweina z Pinota?

Już kiedyś pisałem o genialnym pomyśle na zrobienie wina jakim jest Eiswein. Dziś znów kilka ciepłych słów o tym zimnym winie. Tym bardziej, że pogoda za oknem sama podpowiada temat.
Ale zacznijmy nietypowo, od czerwonych win niemieckich. Prawda jest taka, że nigdy nie pałałem do nich miłością. Uważałem, że jest tam po prostu zbyt zimno, aby powstała jakaś rozsądna czerwień. Pierwszy dzień ostatniego pobytu w Niemczech tylko mnie utwierdzał w tym przekonaniu. W dniu drugim zdarzyło się trafić na całkiem przyjemne Pinot Noir, zwane tu Spatburgunderem. Zaś trzeciego dnia dostrzegałem plusy w wątłej budowie i nienachalności tutejszych Pinotów. Strach pomysleć co bym o nich sądził gdybym został tam na dłużej. Niemniej, pomimo pewnych zalet, wciąż ciężko mi zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze czemu wiele doskonałych siedlisk "marnuje się" próbując, nieco na siłę, sadzić Spatburgundera zamiast sprawdzonego Rieslinga. I po drugie kto jest skłonny płacić kilkanaście-20 Euro za te wina, skoro w tych cenach można dostać absolutnie wybitne pozycje na przykład z Włoch.
Winnica Gres tyle zgrabnie, co zaskakująco, połączyła determinację Niemców w uprawie czerwonych gron i ich umiejetność robienia win białych. Teoretycznie wszyscy wiemy, że sok z czerwonych winogron jest biały i bez większego kłopotu można z nich zrobić białe wino. Ale nieliczni się na to porywają. Gres się porwał i wyszło genialnie! Chociaż nie piłem zbyt wielu win lodowych w życiu, to bez kłopotu dostrzegłem przeogromną klasę opisywanego. Barwa wina, to chyba jedyny jego feler, wygląda jak brudna woda. Natomiast aromatami możnaby obdzielić kilka przyzwoitych win. Znajdziemy tu: lody waniliowe, jabłko, dojrzałą gruszkę, limonkę, pełno kwiatów ( smolinosy ), miód, winogrona. Ale najciekawsze, że wyczujemy też typowe dla Pinot Noir nuty "sierściuchowe". W ustach słodziutkie z fantastycznie delikatnie kwasową końcówką. Przewrotnie mówiąc jest to najlepsze wino jakie w Niemczech można zrobić z czerwonych winogron. Dodajmy jeszcze, że dopisało nam nieco szczęścia. W 2007 roku był zaledwie jeden dzień odpowiednio zimny by zebrać zmarznięte winogrona.
Warto również spróbować innych, mniej eksperymentalnych, słodyczy od tego producenta. Powstają one z tradycyjnego Rieslinga i z popularnej w tamtych stronach krzyżówki Huxelrebe. Zaskakująco dobrze wypadło jedno z podstawowych win winnicy - Rivaner.
Podsumowując to naprawdę przyzwoity i wart odwiedzenia winiarz, choć w przewodnikach winiarskich raczej nie błyszczy.
W Polsce niestety niedostępny:-(



wtorek, 13 października 2009

Meursault du Chateau 2004

WYŚMIENITE-

Przyjemnie jest czasem liznąć klasyki. A jeszcze przyjemniej jest jej powąchać. Zwłaszcza w tym przypadku. Gdybym miał oceniać jedynie zapach, to byłoby znacznie lepiej. W nosie było trochę orzecha i dużo, bardzo dużo pigwy suszonej. Oczywiście w kwestii pigwy nie mogło się równać z opisywanym tu Chaenomelesem :-) Miało też lekki naftowy ogon budzący u mnie skojarzenia z Sauternes. Do tego możemy dodać jeszcze nutki miodowe. Po tak mile zachęconym nosie usta czekały na naprawdę wiele. Niestety w ustach okazało się stosunkowo krótkie, cierpkawe. Nie znaczy to jeszcze, że mi nie smakowało, tyle że smaku sobie narobiłem na znacznie więcej. Dysonans między dwoma zmysłami taki jakby mi ktoś w trakcie podnoszenia kieliszka podmienił wino.

piątek, 9 października 2009

Natlenienie wina

Nie wiem czy przypadkiem się nie skompromituję, ale przyznaję, że urządzonko ze zdjęcia powyżej widziałem pierwszy raz w życiu. W założeniu jest to bardzo szybki sposób na natlenienie wina, coś w stylu "prawie jak dekanter". Nie wiem czy fotka jest dość czytelna więc opiszę. Wino wlewamy szerokim gestem do naczynka od razu w tej ilości jaka ma być w kieliszku. Następnie wino spływa cieniutkim strumieniem i jest od razu dotlenione. Jest to, moim zdaniem, twórcze rozwinięcie nalewania wina z dużej wysokości, też po drodze coś powietrza łapie. Niemniej gadżet wygląda dość elegancko i na upartego może się zmieścić w kieszeni. W przeciwieństwie do dekantera.

środa, 7 października 2009

Ijalba Crianza 2005

WYŚMIENITE, 58 PLN

Wino spróbowane podczas ostatniej degustacji organizowanej przez Wine4You. Próbowanie win na tego typu spotkaniach jest zazwyczaj dość karkołomnym zadaniem. Za dużo osób, za gorąco, zbyt wiele zacnych win rozpraszających uwagę. Trzeba dobrze wiedzieć przed spotkaniem po co się przychodzi. Po spróbowaniu tego czego chciałem i o czym wkrótce tu naskrobię, podszedłem do win z Rioja. Prawdę mówiąc to nie z własnej woli podszedłem, tylko Przyjaciel mnie zaciągnął. Zachwalał, że pił jedno cudeńko w Hiszpanii i że ja również muszę. Mus to mus. Największym wabikiem tego wina jest jego organiczność. Ja do całej organiczności podchodzę jak pies do jeża. Węszę w tym rzadziej dbałość o ekologię, a częściej zabieg marketingowy mający na celu sięgnięcie do portfeli zielonomyślących klientów. Mniejsza o to jak jest w tym przypadku, wino broni się doskonale. Na początku uderza w nas słodziutki nos. Super mocna czerwona porzeczka, wiśnia i ... pomidory prosto z krzaczka. W ustach przyjemnie ciepłe, pełne, ale bez przesady. Było tak interesujące, że łamiąc reguły degustacji nie odplułem i rozkoszowałem się długą, dość niepokojącą końcówką. Finisz miał zdecydowanie dymny charakter ( odzywa się rok leżakowania w dębie ), jakbym zaciągnął się papierosem. Zaś już po przełknięciu najpierw nieco ściąga dziąsła, a pod koniec zjednuje zmysły lekką słodyczą. Gdyby tak wyglądałby wszystkie wina z Rioja, to chyba pijałbym je znacznie częściej niz trzy razy do roku.

wtorek, 6 października 2009

Johannisberg "S" Kabinett feinherb 2008

WYŚMIENITE, 8,80 Euro

Choć termin feinherb jest teoretycznie zamienny z fruchtig, to w rzeczywistości wina feinherb są nieco mniej słodkie niż fruchtig. Kolejna zawiłość niemieckich etykiet, które bardzo ułatwiają wybór konsumentowi, ale pod warunkiem posiadania umiejętności odpowiedniego ich odcyfrowania. Dla nas najistotniejsze jest, że są to wina tak delikatnie półwytrawne, że niemal ocierające się o słodycz. Ale zostawmy terminologię, skupmy się na winie. Dla mnie to prawdziwa bomba owocowa. Aromaty uderzają natychmiast w nozdrza i są pięknie ułożone nie zostawiając wrażenia dysharmonii. Najsilniejsze były nuty melona, oprócz tego sporo gruszki, zielonych jabłek, limonki. Wiele radości daje fakt, że tych aromatów wcale nie trzeba szukać wwąchując się w kieliszek, przychodzą do nas same. Spora zawartość cukru resztkowego sprawia, że pije się je świetnie po obiedzie. Jednak jeśli ktoś nie chce kupować kilku win na jedno spotkanie i zmieniać ich w zależności od okoliczności, to spokojnie może zdecydować się na tego Rieslinga. Jest fantastycznie uniwersalny, ale najchętniej będzie się łączył z warzywami. Szkoda, że czas szparagów już się skończył... Na przyszły rok będzie jak znalazł, zwłaszcza, że leżakowanie może mu wyjść tylko na dobre.

A więcej ciepłych słów o winnicy już wkrótce, bądźcie czujni.

niedziela, 4 października 2009

Chateau Hauteville 2006

WYŚMIENITE, ok. 75 PLN
Jak kwiat to róża, jak samochód to Mercedes, jak wino to Bordeaux. Człowiek szuka po całym świecie i niepotrzebnie wyważa otwarte drzwi podczas gdy spełnienie jest tak blisko i tak oczywiste. Jest chyba tylko jeden powód czemu tak niewiel pijam tamtejszych win. To ceny oczywiście. Tanie bordówki są dużo słabsze od innych win w tej samej kategorii cenowej. Zaś drogie są genialne, ale kosztują naprawdę sporo. Tym chętniej sięgnąłem po Chateau Hauteville z Saint Estephe, jest w rozsądnej cenie ( tym rozsądniejszej, że to nie ja płaciłem).
Wino z fantastyczną strukturą. Silne, pełne, zdecydowane, ale nie za bardzo, pięknie zbudowane. Nieco ziemiste plus aromaty dżemu porzeczkowego. Byłoby ciut toporne gdyby nie sympatyczne przełamanie zgrabną kwasowością. Dzięki temu nie można się nim łatwo znudzić.
Ciekaw jestem jak będzie smakować za kilka lat, picie tak młodego Saint Estephe ma jednak jakąś dozę barbarzyństwa.