Recenzja raczej dla spóźnialskich.
Od takiego reżysera jak Ridley Scott wymagamy nieco więcej niż od całej masy anonimowych rzemieślników filmowych. Tymczasem Scott zafundował nam film, o którym wiemy wszystko już podczas napisów początkowych. Jedynym co zaskakuje jest gra Russela Crowe. Facet, który w "Tajemnicach Los Angeles" wspinał się na palce i pokazywał ile można osiągnąć oszczędnym aktorstwem, w Dobrym roku przelicytował słodkimi minkami całą obsadę M jak miłość.
Z grubsza film mówi o młodym angielskim biznesmenie, który dowiedziawszy się o śmierci wuja, wyjeżdża do Prowansji odebrać i szybko sprzedać spadek jakim jest winnica wraz z posiadłością. Okoliczności zmuszają go do pozostania przez kilka dni na miejscu. Tyle mu wystarcza żeby przekonać się do uprawy winorośli, zakochać się i odkryć uroki życia na wsi. Prawda, że banał? Skoro miała to być komedia, albo chociaż film lekki, można było odważniej zagrać tematem "Anglik we Francji". Jakiś mały plusik należy się za widoki, choć Prowansja na żywo i tak jest znacznie piękniejsza niż na filmie. Pewnym zaskoczeniem Dobrego roku okazało się dla mnie, że najbardziej kompetentną winiarsko osobą była młoda Amerykanka. Słowem, nie wystarczy użyć tematyki winnej aby podkręcić cieniutki film.
1 komentarz:
bardzo trafna ta recenzja. mimo całej pustoty miło było ten film obejrzeć ze względu na widoki ;)
Prześlij komentarz